Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/343

Ta strona została skorygowana.

I tak samo jest z leczeniem: Madrigàn to przecie ciężka trucizna. Ale można się doń zbliżyć. Można zaczerpnąć mocy, bujnego porywu. —
Na wszystkich światach i sferach nie ma wrót, które by były zamknięte przed pukaniem przyjaźni.


∗             ∗

I szczęśliwe — pełne nadziei było życie Jekely i jego żony. I gdy przyszły na świat dzieciaki, otworzyła się przyszłość.
Znów powstała izdebka dziecinna, ale jakże inna, nie otoczona siłami wrogimi. I znów śpiewano pieśń: „W izdebce cichej ogień płonie“ i znów tańczono radośnie i hucznie witając Świętą Oblubienicę.
A tutaj świat otaczający był pełen przyjaciół i tajemnic radosnych. A straszne były jedynie jak uderzenie pioruna lub powódź górska krótkotrwałe — usposabiały do wiary, że coś wdziera [się] jak najazd wroga, co na codzień w tym świecie nie ma [miejsca].
Ale nie było pisane ziścić się tej przyszłości, życie wędrowca Bożego torującego drogi jest zawsze jedną nogą na tamtym świecie.
Tym straszniejszy, tym bardziej nieoczekiwany jest koniec legendy. Jak najazd wroga czyhającego, choć bynajmniej nie wszechwładnego, był koniec rodziny Jekely, tak przejmująco przez legendę przekazany.


∗             ∗

W chacie Jekelowej nie było grażd, zawór ani zamków, kłód potężnych, jak wszędzie w owe czasy. Nie było zatarasowali żelaznych, jakich używały późniejsze żydowskie zagrody. Kiedy kto mocno pchnął drzwi, mógł wejść do chaty.
Jedyną zagrodą były przykazania Boże. Przybite na odrzwiach witały i upominały przybysza.
Rachela była spokojna. Jak kiedra samotna w czasie wichury i gromów, co roztrzaskują i rozdzielają chmury, nie traci łagodnego blasku aksamitnych kędziorów, stoi dumnie i cicho w zadumie.


∗             ∗