jasności bez końca — — a stamtąd widać było tajemniczą purpurową ciemność aksamitną snu Bożego.
Niech będzie przytulony w kołysce wieczności! — Niech wyjdzie poza obręb bolu i szczęśliwości! Łaska litościwie zaszemrała strumieniem łez gorących.
I wtedy duch Jekely wrócił ze sfer jasności białej bez końca w sfery złotych pościgów myśli, ze sfer złotych pościgów myśli w sfery błękitnych światów, pełnych roślin kwietnie [strojnych], a stamtąd z uśmiechem szczęsnym stanął nad szumiącym kryształowym Waratynem. Popatrzył jeszcze raz na stareńkiego braciszka. Pioruny biły w las. Głazy wysoko nad Waratynem mruczały coś cicho, jakby niechętnie — i wtedy stoczył się głaz przeznaczony i zakrył ich obu.
To mi powiedział stary brodaty [woźnica] zamyślając się.
Ale nie może człowiek, chociażby go światy witały i bramy mu otwierały pośpiesznie, wypowiadać życzeń. Nie wolno mu zobowiązywać Jedynego. Ale je wypowiada, tak jak dziecię ciężko chore zwracając się do ojczulka szczebioce: — Tatuleńku, daj mi wszystko-wszystko. I ojciec uśmiechając się czule do niego, [daje], tak jak On dał wszystkim — wszystko.
I chore dziecko jest szczęśliwe.
I Jekely śpi w szczelinie w [bezczynności]. Dusza jego spoczywa w przyciemnionej izdebce nienaruszonego zakątka snu Bożego. Na długo, ale nie na zawsze.
A zbudzi się, wstanie — na pewno — kiedy święta Aboda, kiedy ofiarność rozgorzeje do tego stopnia w duszach ludzkich — że stanie się jakby zbyteczną, kiedy radość dziecinna Boża — stanie się udziałem każdej duszy, kiedy koło Żydowskiego Kamienia z tą samą dziecinną radością będą szczebiotać korowody pielgrzymów do Ojca niebieskiego, jak myśmy szczebiotali uganiając za motylami lub rybkami.
Zapewne nikt nie miał odwagi zapytać starego — już w owych czasach tak starego wieszczuna — o ten wypadek. Ale gwarzyli, gawędzili tak sobie, domyślali się, co powiedział, a potem już i uwierzyli, że tak mówił — zwyczajnie jak na Wierchowinie.
Wszechmocny jest święty, ale radują go [o]kruchy dusz ludzkich. Czy nie widzieliście jaka ulewa była po śmierci Jekely, jak płakał On, Jedyny. I na całe góry smutek legnie, dopóki nie zajdzie ta chmura, aż znów nie wróci Jekely wraz z Rachelą i dzieciętami i nie zakwitnie wraz z lasem kiedrowym i jasionami.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/362
Ta strona została skorygowana.