Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/365

Ta strona została skorygowana.

Nie. To coś innego. To taka skorupa wspomnień jak oparzona i zjedzona robakami i ranami rozwrzodzonymi zlepiona skóra człowieka. Lęgnie się w niej robactwo, próbuje się przebić i gnieździ się coraz głębiej. Wciąż do wnętrza wędrują robaki. Oddychać nie daje, a setką ran, wrzodów, i ropieni i coraz w ranach przypomni się. Wspomnienie.
W opowiadaniach o dziejach mistrza Dereja znalazłem takie uspokojenie, jak wtedy po muzyce cygańskiej, bo nie tylko zapomnienie ale coś jak rozpamiętywanie, które odmładzało. Nowe śmiałe wejrzenie ku wieczności, jak to spojrzenie ku Czarnohorze, które otwiera się za bramą Hromowej. Te rozpamiętywam.
Próbowałem nieraz je zapisać, dać mu postać. Zostanie to może po mnie.
Tymczasem tak przypomnę jak się ułoży. Derej, którego hodowaniec zwany Derejuk zasłynął później jako słynny rzeźbiarz, był pierwszym rzeźbiarzem w górach. Pierwszym co do czasu i takim, dla którego podobno nie było trudności, nie było granic. Od niego odziedziczył trochę, czy nauczył się kapinkę odeń Derejuk wdzięku, czaru, fantazji. Podobno był Derej bez porównania śmielszy w swej pracy.
W cerkwi podczas ślubu mogliście Panowie oglądać ten drewniany pająk wspaniały, na którym barwy werniksowane woskiem od tylu lat nabrały patyny łagodnej, niemal jakiego metalu. To przybrany syn Dereja (czy Derewija) był mistrzem tych czarownych niespodzianek, które kryje tutejsza cerkiewka.
Opowiadają, i sam Derejuk opowiadał o sobie, że tylko skromną cząstkę tego uchwycił co diedia wiedział i umiał. Diedia miał tajemnice, to nie mistrz był tylko, lecz czarownik, duchowy ojciec, propowidnyk. I rozdawał wszystko na wszystkie strony, sypał wprost nie tylko mnie — każdemu. A któż to potrafił ująć?
Tak jakby poszedł wiosną na Czarnohorę, w zamku na Smotryczu dostał od duchów diamenty. A gdy się zbudzisz, to śnieg topi się w twych rękach, bo niegodny tam zostać.
W marcu, gdy znikną śniegi, Czeremosz zawalony zabrudzonymi gliną kryhami lodu przyniesionymi z gór, spiętrzonymi na zakręcie Czeremoszu niżej Bereżnicy — powywracane z zamarzłymi tam kryhami w nieporządku jak kaluchy rozprute.