Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/369

Ta strona została skorygowana.

Derej przyszedł i długo wszystkim ściskał ręce. Prosił, by mu przebaczyli, bo nie uda się ofiara.
Wyjął z tobiwki kołek cisowy zakręcony sztucznie, włożył w zamek, pocisnął. I zaraz z hukiem otworzyła się zawora ukryta. Otworzył dokoła cerkiewkę i znikły wiszczunki. Zapalił świece woskowe na ołtarzu.
Wtedy ludzie weszli do cerkwi. Wszyscy poklękali. Bili pokłony.
Potem oglądali świecznik i modlili się do postaci na nim wyrzeźbionych. Całowali krzyże. Z podziwem, z lekkim uśmiechem patrzyli na wyrzeźbioną postać czorta, u którego stóp gorzał płomień, w którym języki ognia też miały czortowskie maszkary, przerażone i wykrzywione. Czort wyrzeźbiony na świeczniku uciekał, a wściekła, przerażona i niemal żałosna maszkara oglądała się jeszcze ku wnętrzu kaplicy. Jakby patrzył na ludzi, w piekielnym strachu, że go dojrzą.
Gdy już powstawali z kolan, patrzyli z pogodnym, żartobliwym niemal zadowoleniem na zmykającego czorta.
Wtedy podszedł Derej ku ołtarzowi i rzekł:
— Popatrzyliście, ludzie. Jesteście świadkami. Dla tego i tamtego świata. Chciałem zrobić jak najlepiej, by oswobodzić się od zmazy i grzechu. By tak uciekł on jak tamten ot ucieka. By uciekło ich całe wojsko z czartów wszystkich, aby wyfurkotało w promieniach nieba i znikło. A jeszcze wzywałem niebo. Aby wykąpać się, odmłodzić — aby znaleźć słobodę! Nie bizuję więcej. To mój duch — tchnienie ostatnie objawi wam. Ale odkryłem wielką tajemnicę.
Wy wyjdźcie teraz. A ja spełnię ofiarę.
Ludzie patrzyli zdumieni.
— Nie lękajcie się. Tajemnica jest taka, że po ofierze całkiem mnie oswobodzi.
Stanie, wystrzeli tu tum płomienny, taki jak Synyci. Stąd będzie szła młoda wiosna, słoboda, śmiech, kąpiel i czystość.
Ludzie wyszli z cerkwi. Łukjen uśmiechał się. Lubował się i uśmiechał ku okienku, ku Słoneczku, ku Panu Ognistemu. Potem głucho zamknął ciężką zaworę cerkiewki.
Słychać było cichy szum. A po dłuższym czasie dym zaczął wydobywać się ze środka. Cały tłum zakrzyknął, gdy zobaczył na dachu płomienie, a potem rozkrzyczał się i zagwałtował. Gdy uspokoili się, rzucili się z toporami, by rozbijać ściany i ratować. Zaczęli łupać ściany. Z dymu i ognia wołał jeszcze Łukjen: