tażko ich widocznie — wciąż łypiąc galiskiem trzymał szponami bułatnymi na smyczach całą sforę Syrojidów, może z dwadzieścia sztuk. Tak jak na dworach pańskich psiarczyk sfory psów trzyma. Watażko jednak nie trzymał ich na pętlach ani na lejcach rzemiennych, lecz za długie warkocze, jakieś plecionki w głowie, w rzemieniasto twarde włosy powplatane Mocno ich dzierżył, ściągał czasami do kupy, jakby miał trzody od nich ochraniać, aby — co tam można wiedzieć — nie spałaszowali od razu, czy nie pokaleczyli tej chudoby własnej strasznymi, zakręconymi zębami, nie zatruli stalowymi szponami. Tymczasem Syrojidy prowadzeni na smyczach twardowłosiennych byli spokojni. Cieszyli się trzodami. Z radości wydawali świdrujące piski. Z radości ciągle obwąchiwali się wzajemnie.
Nie miałem jeszcze czasu obejrzeć dokładnie Syrojidów, bo tu nagle tocząc i łypiąc okiem łyskawicznie, chrapliwie wrzasnął watażko tak, jak by buk wielki nagle się rozłupał. A większa jeszcze trwoga padła, jak mraka żółta na trzody, na rzesze ludzkie. Trzęsły się ciała, dygotały odnóża, kłapały zęby. Syrojidy posłusznie usuwali się na bok. Wśród ciszy stukały ich kłody.
Ujrzałem wtedy jeszcze ohydniejszy pokaz niż rano w kuczy. Zhańbienie piekielne.
Oto świnoludki, niby-kobiety, a tak samo niektóre inne bydło — podobne samice — zaczęły wypinać zasmarowane tyły, pchać je pod nos samcom, niby-mężczyznom. Wielu z nich, w których była jeszcze słoboda i człowieczeństwo, nie dbając o Syrojidów, z wrzaskiem, szlochając — uciekali. Ale inni, chociaż nieliczni, przybliżali się, oblizywali tyły zabrudzone, po zwierzęcemu parowali się na oczach Syrojidów. Byli nawet tacy, co szarpali się i wykąsywali sobie ciała bijąc się o samice.
Następnie oślaki rozłączały obie gromady. Tę garstkę co posłuchała rozkazu watażka — od rzesz, co uciekły z obrzydzenia.
Garstkę zbydlęconą zostawili w spokoju. Zabrali się do ludzkiej rzeszy. Oślaki krążyły pośród tłumu. Na znak watażka karbowały wskazanych przezeń ludzi. Uderzały kopytami tak, że zostawały krwawe i sine karby na ciele. W śmiertelnej ciszy czekał każdy losu. Potem oślaki oddzieliły część z tych pokarbowanych i popędziły przed sobą ku zagrodom syrojidzkim.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/384
Ta strona została skorygowana.