jego czarów spowiadali ludzi. Wymiatali dusze z myśli, dowiadywali się wszystkiego. Jakby miotłami drucianymi i grabiami grabili wszelką myśl. Zostawiali jamę czarną, pustkę. Zaś za myśli niewierne, od razu karali, porywali na rzeź — chcieli je wytępić. Toteż znijaczeni ludzie nie tylko nie chcieli poznać tego źródła. Nie tylko bali się pić z niego, bali się nawet o nim myśleć. Woleli inne źródła, ukochali je prawie, byle być z dala od tamtego. A właśnie wszystkie te inne źródła to taka była nechar, że zwyczajna i to najmarniejsza chudoba wolałaby zginąć niż pić z tego, niż dać się znijaczyć. Ale wtedy dobrze poznałem jak ludzie trzymają się życia.
Poznałem wszystko, gdyż zamykali mnie wciąż do innych kucz, wciąż przyłączali do innych trzodek. Nie wiem ilu oślaków pokarbowało mnie na sino kopytami, poraniło mnie i obsikało, starając się znijaczyć mnie, nastraszyć. Potem dawałem sobie z nimi radę. I chociaż byłem i wśród takich ludzi, co nie schudobieni byli jeszcze albo mniej schudobieni, albo trochę na jakąś inną modłę się chudobili, nie na świńską, wszędzie znalazłem tę samą obawę. Ba, nawet jak gdyby obawę o Karmicieli, aby im się coś nie stało, bo z czego będziemy żyć!
Czasem znów szeptano, sypały się strachy, że nas wyrzucą Syrojidy het, na stepy, w pustynie i wygłodzą. A wydawało mi się tam przecie z początku, że człowieka wyziewy huzyczne ziemi i niewola ciężka tak zatruwają, że nic mu się nie chce. Ani uciekać ani mocować się z oślakami. A żyć to najmniej ze wszystkiego!
Tymczasem ludzie, którzy pobyli u Syrojidów drżą o życie. Słuchają każdego kwiknięcia oślaka, każdego skrzypu, pisku Syrojida. Szeptano także, że nawet gdy ich Syrojidy biorą na upieczenie, ci skazańcy nieraz świnowiernie okazują radość z tego, że mogą teraz nakarmić swych Karmicieli. A i to nawet szeptano, jak gdyby sławiąc wdzięcznie wielkoduszność Karmicieli, choć któż to mógł wiedzieć — że gdy widzieli taką wierność, to już zdarzało się, że samym sobie — czy swemu Nibybogu-Bożuchowi — pożałowali pieczeni. Podarowali życie, woleli mieć tak wierną chudobę niż najeść się. Jednak także słychać było — i to z wielkim strachem wyszeptane — że był raz jeden taki — nikt nie wiedział który — co prowadzony do pieca nad watrą buchającą z ziemi, także cieszył się tym wielce. Ale prosił Syrojida, by mu pokazał dokładnie jak ma położyć się na ruszcie, aby była dobrze
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/386
Ta strona została skorygowana.