— Oto ci dla wesela stosowna bajka. Ditko nadał tego dziada. Wieczór się bliży a tu człowiekowi strasznie będzie chodzić po sadach.
Dworski panicz Ladzio wydymał wargi. Z miną znawcy cedził:
— E, to naprawdę za wiele, niestosowne... trzeba go będzie jakoś usunąć.
— Ależ dajcie spokój, to mądry dziad, niezwykły — powiedział poważnie pan Szczepanowski.
— Hou! — dziadu — gdzież ta fłojera? — Zaprowadził nas pod piekło a sam uciekł — wołali za nim żartem młodziaki huculscy.
— Wy myślicie, że on poszedł pić wodę albo myć się. On odprawia nabożeństwa nad wodą o zachodzie słońca, oczyszcza duszę przed nocą.
— Bieda go bierz syrojidzka! Chodźmy tańczyć!
Ocierali czoła, strząsali dziwaczne zjawy. Zewsząd odzywały się wiwkania i śmiechy. Znów grzmiały muzyki.
Panowie gwarzyli dalej.
— Dlaczego pan powiedział, że mądry? Opowiada może dobrze, a ta legenda sama już...
— I opowiada dobrze i rozumie, jeszcze jak. To pewne, kto drży o życie, nie zazna swobody. A my byśmy może dodali, że bez wiedzy nie ma swobody. Ale to za wiele dla starej legendy...
— Zobaczymy co powie dalej — bronił pan Władysław.
Tymczasem i na huculskim weselu nie zapomniano o dziadu. Chłopcy ze śmiechem zamykali jedno oko i wywalali brzydko wargi. Przedstawiali Syrojidów. Dziewczęta niby to nastraszone piszczały. Ołeksa w tańcu tak przytupywał, że podłoga się trzęsła. On jeden tak potrafił. Jakby to były syrojidzkie kłody. Lecz w ciągu pół godziny pokazało się, że człowiek jest tylko człowiekiem. Postół z prawej nogi trzasł i rozleciał się w szmaty. Ołeksa przerwał tańcowanie. Poszedł szukać nowego postoła.
Już i pieśń zrodziła się na poczekaniu:
Syrojide, Syrojide, ty pohana wiro
Twoja mama ludzkie mjeso na sznidanie jiła. —
Gdzieniegdzie rozeszła się wieść, którą panicz Ladzio poddał umiejętnie: To dziad durnowaty, niespełna rozumu, nie dać mu więcej gadać, wstydu narobi!