nia po dwa, sierpowato jeden od drugiego wykręcone. Brody szczeciniaste jak zaschłe gałęziwo. Ciało popękane jak kora. Łapy i nogi rapawe, ścięgniasto pozakręcane jak korzenie bukowe wystające spod ziemi. Na rękach i na nogach pozakręcane jak u sępów szpony bułatne. Odziani wszyscy jednakowo w żółto ziemiste chałaty, obuci w kłody bezforemne. I jednakowo wszystkie one stwory zeschłolistne — bez soków, bez barw.
Gdyby który z nich zaczął się różnić czymś od innych, gdyby mu nie daj Boże — zwęziła się gęba czy nos, a nawet gdyby się kiedyś tak stało, że kaftan wyjaśniał zbytnio czy nie był dość żółty przez to, że któryś kiedyś wydostał się troszeczkę dalej poza ich kraj aż na słońce — takiego oplują same Syrojidy. Wyrzutek taki musi potem mieszkać gdzieś poza wsią sam, bez jamy, na wolnym miejscu. Nazywają go z pogardą: „samotnikiem“. Samotnik banuje a wciąż jęczy jak wiatr w gałęziach, a wysycha jak liść, co ma się rozpaść za chwilę.
Syrojidy zresztą zawsze są w kupie, zawsze idą kupą, śpią w kupie, nawet rozmnażają się w kupie. Dlatego tam czasem taki hałas od ich pisków i kłapania nóg, że głuchnie człowiek. A im to nie szkodzi i muszą krzyczeć tak, gdyż uszy mają pozawierane.
Bo nie dla szeptów, nie dla pieśni te uszy stworzone lecz dla kraju przypiekielnego, gdzie ciągłe gromy podziemne i wybuchy.
A smród od kup Syrojidów wionie nieustanny. Nie wytrzymać! A im to nic, wciąż węszą się i radzi obwąchują w kupie.
Samotności nienawidzą, boją się jej pewnie, nie znoszą jej widoku. I spośród swych trzód nie pozwalają żadnej sztuce ani na chwilę pozostać samotnie.
Każde osiedle ma watażka. I właśnie wszyscy wszędzie i ciągle starają się wyglądać jak watażko, robić to samo co watażko. Watażko zaś naśladuje to, co robi w samym Syrogrodzie ich Peredowoża, główny Syrojid, najtęższy z nich, spuchnięty, cały wilgotnym rudym mchem pokryty. Syrojidy trzęsą się przed nim ze strachu, nie przestają się trząść, już gdy go wspomną.
Watażka wynajdują za młodu. Najbardziej lutego, kąśliwego, a równocześnie najbardziej żarłocznego. Może sobie on robić z kobietami i mężczyznami syrojidzkimi co mu się
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/391
Ta strona została skorygowana.