stwiskach i chrupali to wszystko do kości. A gdy ich odpędzano, wysypywali się rojami koło huzyci ziemi i tam chłeptali co ziemia z siebie wyrzuca. W końcu musieli skubać rudą trawkę na słonych stepach.
Dmytro słuchał cierpliwie, ale chciał utrzymać się przy swoim.
— To już Drondieku, na pewno teraz miarkuję, że to muszą być z jakichś bajstruków czartoludzkich kopylęta zgniłe — wyrodki. Rozmnożyło się to zanadto i osiedliło gdzieś tam na granicy świata, blisko wrót piekielnych.
— Kiedy widzisz, o rodach ich i o ich dawności nikt nic nie wie, ani nie przekazuje. I nikt nic nie wiedział aż do Kudila. Oni sami nic nie wiedzieli. Skąd im do tego! I właśnie, przeciwnie niż mówisz. Nie ludzkie to wyrodki tylko jakieś stwory, tym bardziej pohane, im więcej chcieli się uczłowieczyć. Bo im więcej małpowali ludzi, im więcej tym się pysznili, ba, już przecież gardzili człowieczeństwem, chełpili się, że lepsi od ludzi — tym bardziej stawali się podobni do czortów.
— Jakżesz to? uczłowieczyli się? Wasylu?! — krzyczał przerażony Dmytro.
— A tak, bo dawniej i to nawet nie tak dawno, po prostu sobie byli Syrojidami. I tak długo, przez wieki. Nachapali co mogli, potem znów przeważnie głodowali i znów myszkowali za czymś. I do głowy im nie przyszło uczyć się gospodarki czy zaprowadzać niewolę. Zdarzało się, że czasem porwali czy schwytali człowieka, rzucali się nań rojem, rozdrapali, zjedli sobie na surowo i koniec. Nawet potem spokojni byli całkiem, gdy się najedli.
Ale z czasem coraz więcej ludzi łapali. Zasmakowali w tym. Przemieniali się powoli. Nabrali lepszych soków, wyglądali coraz tężej. Potem zaś jeszcze zjawili się tam wśród nich ludzie inni: grzesznicy zawzięci, zakamieniali, tacy co żyli z niewoli i ucisku. Czy to pojmani przez czortów i porzuceni Syrojidom na politok, blisko piekieł, na to, by czort ich miał pod łapą, czy też tacy, co oddzielili się samochcąc od człowieczeństwa. Słychać, że oni to nauczyli Syrojidów wszystkich praktyk niewoli. Takich uczniów im było potrzeba! I tak długo uczyli ich, uczyli, niby to nawet władali Syrojidami, jechali na oklep na niewoli, aż dojechali. Aż sami poszli na pieczeń.
Powoli zaczęły świtać w głowach Syrojidom piekielne
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/393
Ta strona została skorygowana.