pozostały w tyle. Bały się bliżej przystąpić. Czekały nań aż wróci. Kudil napił się pięknej wody[1], poznał ją.
Gdy tak wciąż chodziły za nim rzesze, gdy czekały na niego, zawołał raz do nich głośno Kudil na wspólnym pastwisku.
— Ludzie Boży! Który z was tu z Podola, z Ukrainy, z Naddniestrza, krain chrześcijańskich?
Pierwszy raz głos ludzki tam odezwał się swobodnie. A i mnie samego — powiadał Kudil — drżenie rozskorupiło radosne, czy też od głosu tego od razu nie zawali się kraj niewoli.
Ale nic się nie stało. Oślak ruszył się, wypulił oczy durne i znów zadrzemał. Cisza zaległa pola rude. Powoli, z rzadka cichutkie szeptania wstawały z ziemi: ja z Łuhu Białego, — ja z Zielonych Wrót — ja ze Złotego Potoka, ja z Łuki Jasnej. Zgłaszali się trwożliwie jeden przez drugiego, coraz bardziej wzmagały się szepty.
Zatem przystępując bliżej, Kudil pytał jednego za drugim:
— Jak zwą się ojcowie twoi? Jak ciebie zwali? Jak dzieci twe na chrzcie nazwano?
Jeden z tłuściochów wykręcił się i szepnął przez plecy:
— Ależ my tutejsi, na służbie i karmie u Wiernych Karmicieli. Wszyscyśmy tu szczęśliwi. O sobie już nie pamiętamy!
Wywinął się prędzej niż się można było spodziewać po opasłej chudobie. Pokłusował daleko.
Drugi zapytany chrukał wściekły a przerażony. Wielu odskakiwało prędko, wszyscy oddalili się tak samo jak zawsze. I jak zazwyczaj wywalali oczy przerażone, tępi, osłupiali. Przecież jakiś bladożółty chudawy człeczyna, nie oddalając się, zamruczał:
— Nauczże się: tu ci zapomnieć o ojcach! O dzieci masz starać się tylko. A dzieci nasze też o ojcach zapomną. I ty ich sam nie poznasz nigdy. Bo tu nie imionami żadnymi chrzczą nas, lecz swoimi karbami numerują karmiciele. Karmiciele to tęgi lud. Dla nich potrzeba dużo, dużo naszych dzieci. Inaczej sami zmarnieją.
Po czym i ten gdzieś znikł. Koło Kudila jeden tylko został umrzyk zasuszony, co ledwie się ruszał. Czaszka goła
- ↑ Pięknej wody — o wodzie nie wolno mówić, że dobra, ona tylko dla brzegów, nie dla nas, dobra; należy mówić „krasna“ czyli piękna (przypisek Autora).