dzili coraz niżej w głąb bardzo duszną. Stamtąd różnobarwne płomienie, gorące ponad wszelką miarę, to pełkotały wąskimi paskami, to ryczały szerokimi strugami ognia. Gdy zeszli do szerokiej lecz niskiej jaskini, zobaczył Kudil tuż pod płomieniami nieduże lecz także podrosłe już Syrojidzięta, czy to ogniem przetopione, czy jakby w garncarskich formach urobione, wszystkie dziwaczne a groźne. Nie tylko trójokie, także uskrzydlone, co furkotały skrzydłami nietoperzy. Inne znów, wodne Syrojidy, jak raki unosiły się w kipiących jeziorkach na wodzie. Wszystkie wytrzymywały te wary i żary. Tam żyły, tam hodowały się. To była ich kolebka. A taki żar walił od płomieni, że nie tylko Kudil, nawet stare czworonożne Syrojidy nie mogły się przybliżyć. Jeden i drugi potworek od razu chciał ugryźć Kudila, lecz kudłate sługi Peredowoży pośpiesznie zastąpiły im drogę. Wtedy ten i ów wygryzł żółty kąsek z łapy starego Syrojida. Ale staruchy starannie wyrywali im te kąski z gęby, jakby to była szkodliwa czy niestosowna strawa dla potworków.
Kudil nigdy w życiu nawet nie śnił o takich dziwotworach. Nie mógł się napatrzeć na nie, nie mógł się nadziwować. Prawie zapomniał o wszystkim.
Jednak powietrze było duszne, parno-ogniste jak w piecu żelaznym. Musieli wracać. Wrócili do Peredowoży.
Peredowoża ciskał iskry do uszu i wędki do myśli Kudilowych. Kusił go, prawił mu kazania syrojidzkie.
— Pyszniłeś się za prędko, że u nas wszystko jednakowe, wszystko durne, wszystko na smyczach u watażków. Patrz jaki potężny, żarłoczny lud tam się wylęga. Władcy obuzdacze ziemi. Tu w tajemnicy pod ziemią poczęty i wyhodowany. Ród ten żywiony najlepszymi z naszych, a ci najlepsi od lat żywieni najlepszym. Tacy spośród Wiernych co zjedli przynajmniej setkę chudoby ludzkiej, najlepiej mlekiem naszych matek utuczonej, idą sami na pokarm dla tych nowych pokoleń. Największa to cześć! Nie dbamy o dawność, o jakieś rody dawne, o to co było, jak w ludzkich krajach, wyhodujemy to co będzie. Nie będziemy gnić na gazdostwach jak wy tam u siebie. Z piaskiem pustyni, z burzą spadniemy.
Chcesz z własnej woli, z mocnej woli iść razem z nami? Jam jest przełykiem Bożucha, a ty bądź bułatną dłonią Peredowoży, pomocnikiem moim, świata obuzdaczem. Chcesz?
Pierwszy raz z żarów wyrwały się słowa: „własna wola — chcesz?“ Pierwszy raz odpowiedział Kudil:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/400
Ta strona została skorygowana.