— A gdyby im tak samo odpowiedzieć? Ale głośno, szeroko na cały kraj!
Dotknął fłojery za pazuchą. Znów zaczął jej próbować. Zardzewiała jakoś, zaprzała. Sprzeciwiała się chrapliwie. Mocował się z nią, wyczyścił ją, namodlił się nad nią. I zagrał tak jak chciał. Lepiej niż kiedykolwiek, lepiej niż w bitwach, lepiej niż w katowni. Tak samo, jak na prywil samemu Wasylukowi.
Podniosły się biedne rude trawki na stepach słonych. Dymy żółte opadały, nie snuły się. Nie bulgotały chlustawki ani jeden grom podziemny nie zahuczał. Przejaśniła się żółtość. Zatumaniały całkiem oślaki. Z wszystkich pól i pastwisk zebrali się ludzie. Stali albo poklękali. Potem wyciągali ręce do modlitwy. Wyciągali przed siebie ramiona, jakby mieli obejmować. Przemieniły się lica, oczy przestały łypać i łyskać po syrojidzku. Umęczone przerażeniem uciszały się, gasły w wyrzeczeniu jakby oczy umarłych. Usta przymknięte drżały jak liście osikowe.
A kiedy Kudil zagrał Wasylukową nutę słobody — czy to szepty zaszumiały, czy wiatr oddychał? Jeden i ten sam motyl pędzony wiatrem przeleciał z zeschłego bodiaka na bodiak, pił sączę z każdego bodiaka. Oto łzy tryskały z każdych oczu i ta sama boleść lecąc od oczu do oczu, słodko syciła się, brała siłę z łez.
Kudil grał dalej, witał łzy:
Haj! Niewolo, cóżeś ty za pani?! Pajęczynowe podwaliny twych festunków! Łza je podmyje. Ściany twych zamków lodowych za cienkie! Śpiewanka duchnie i stopi. Mocniejszy od mocy twych ten patyk zaschły — fłojera.
Noc nadeszła, a wszystko pozostało na pastwisku. Nikt nie zwracał uwagi na oślaki. A one nic nie rozumiały, nie miały już siły. Kręciły się bezradnie. Omdlewał prawie z grania Kudil. W głowie mu kipiało i grało. A wciąż grał bez ustanku. Dopiero gdy ranek przyszedł — osłabł. I ustała pieśń.
A wtedy głośne rżenia oślaków poniosły się przez stepy. Nawoływały się trwożliwie, wysilały głosy. Lecz już tymczasem rozbiegła się połowa ludzi. Pognali do innych, dalszych osiedli, gdzie właśnie wypędzano ludzkie trzody na pasze. Dawali znaki, rozpowszechniali wieści. Wszędzie zatliła się swoboda. Zewsząd grał szum coraz głośniejszy, zewsząd zbiegali się ludzie do Kudila.
Na wizgi oślaków wstawali z norowych legowisk Syrojidy.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/403
Ta strona została skorygowana.