„Jestem szczęśliwy, jestem tutejszy.“
Albo też:
„Nie myślę o sobie, jestem chudobą Karmicieli.“
A czasem jeszcze i to:
„Chcę stać się karmą dla mych umiłowanych Karmicieli.“
Przemocą sami wbijali sobie do łbów te myśli, wkarbowali je głęboko. Gotowi do spowiedzi przy źródle byli, a przez to znijaczeni więcej niż przez wszystkie inne praktyki syrojidzkie.
Toteż wówczas kiedy chciał iść do źródła Kudil, jedni głośno wołali, szczerze prosili go, by lepiej od razu iść na bezwodzie i bezkarmie i błądzić i cierpieć tam miesiącami, byleby ominąć straszne źródło — inni zaś z oddali warczeli i chrukali z daleka, wywalali oczy z wściekłości i strachu.
Gdy Kudil wysłuchał już wszystkich pogwarek, namów i pomruków, powiedział w końcu:
— Pójdziemy do źródła. Niech niewola zje samą siebie. Bo któż ją strawi. Prawda nie karmi się niewolą. Prawda was wyswobodzi.
Ale wtedy poznał Kudil słobodę niewolnych. Ci co dotąd z daleka szemrali i warczeli — niedawne jeszcze świnoludy — przybiegali doń, odgrażali się kułakami, rozmachiwali nogami, by go kopnąć. Ale zaraz prędziutko odskakiwali przed jego wzrokiem.
Wywrzaskiwali z daleka:
— Całyś czas kłapał nam o słobodzie, a teraz chcesz karmić prawdą! Żryj sobie sam prawdę swoją i żłop chlustawki przeklęte! My tu zostaniem, tu będziem gazdować i panować!
Uciekli przed Kudilem, ale dzielnie rzucali się na oślaki. Opadłszy w kilku jednego, jak wilki konia, wykąsywali mu kawałki mięsa, zajadając je od razu na surowo. Gdy ośmielili się, łamali kości oślakom. Wyrywali im piszczele, mieli już broń przeciw Syrojidom. Pokazywali, że są słobodni. Zaczynali gazdować.
Rozdzierająco rżały napadnięte oślaki. Zakotłowało w żółtych mgłach.
Dużo by czasu trzeba, by opowiedzieć, jakie tam zamieszanie i kłębowisko się rozkiełbasiło. Rozjuszone świnoludy, oślaki i Syrojidy przewracały się, kłębiły wśród żółtych mgieł, miazgą rozdeptanego gadowiska i tłokiem rozżartej w czasie rui psiarni.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/408
Ta strona została skorygowana.