W końcu zbuntowane świnoludy poturbowane i odpędzone przez Syrojidów, ale pijane słobodą, rozbiegły się po całym kraju, szukając oślaków i zapasów żywności syrojidzkiej.
Z daleka słychać było ich śpiewy zwycięskie: „Chru — chru — chru — do — brze — tu!“ Syrojidy wcale ich nie doganiali. Rozumieli, że zbiegi wrócą do nich sami.
Tymczasem Kudil wyruszył ku źródłu. Za nim część ludzi, przeważnie ci, co słyszeli jego pieśń, a także Syrojidy i ocalałe od bójki oślaki — wszyscy podążyli ku źródłu. Z tyłu pochodu, za Syrojidami, powoli, sennie, okazały i znaczny swymi brzuchami wlókł się Peredowoża.
Ciemny był dzień jak nigdy dotąd — tak przekazał Kudil. Gdy szli rzeszami ku źródłu, w mgłach zatonęły przednie szeregi ludzi. Syrojidy ławą szli lewą stroną, niedaleko, ale zaledwie widzieli jedni drugich. Zewsząd grzmiały, bulgotały i dymiły chlustawki. Zasłaniały wszystko. Ponurzył się kraj podpiekielny w mrokach i groził. A Syrojidy znów nabrali otuchy, że same moce ich ziemi przygrywają im i wieszczą pomoc.
Lecz nie tylko podziemia grzmiały. Tu i tam wśród ludzkiej rzeszy rodził się głos jak w głębi studni pustynnej. Dudnił, piłował jak tłok ciągnący wodę z głębi. Zbliżał się ku powierzchni, jaśniał i śpiewał. Wiązały się głosy jeden z drugim. Układały się w litanie pokutnicze. Grzmiały śmiało, odpowiadały gromom podziemnym.
Pieśń wygarnęła z człowieczeństwa siłę, ścisnęła ją. Stawała do oczu harmatom piekielnym. Prowadziła przez mroki.
Rozjaśniło się dopiero, gdy zbliżyli się do źródła. Inny tam świat, kres piekielnej okolicy. Za nimi sterczała ściana żółtej mraki, przed nimi czyste powietrze stepowe wiało słobodą. Także dlatego bali się dawniej schudobieńcy ludzcy iść do źródła. Bo od razu z powietrzem wnikała w nich tęsknota za słobodą, a o tym zaraz ze spowiedzi nad źródłem dowiadywali się ludomory.
Źródło rozdarło opokę głębokim jarem. Odgrodziło świat od kraju niewoli. Z łona ziemi wylewają się jego wody ogromne i spływają po skałach hukami.
Na stromym brzegu jaru od wschodniej strony rozsiedli się Syrojidy wraz z oślakami. Szeregami błędnych ogników łyskały na brzegu gały oczne.
Z drugiej, zachodniej części jaru uklękli ludzie na brzegu.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/409
Ta strona została skorygowana.