Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

— On całkiem nie ma koni. Bawi się patykami jak dzieciak i mówi, że konie.
Jańcie galopował kłapiąc chodakami, trzaskając batogiem i wykrzykiwał:
— Prrru, hajta, wiśta! — zniknął pośpiesznie w uliczce. Z daleka krzyknął jeszcze — Daj Boże zdrowieczko, majne fajne prynce!
Babcia uśmiechnęła się gorzko do towarzyszek:
— Tyle pozostało z naszej dawnej Otynii. Niedługo i ja zacznę bawić się patykami. Gdy człowiek tak osamotniony — odgrywa swoje przeszłe życie. — Zamilkła ponuro, nie odzywała się więcej. Ksiądz biskup upomniał, że należałoby pójść do kościoła na krótką modlitwę.
— Doskonały pomysł — ożywiła się ponownie starsza pani — stosowny dla obecnej chwili. Dawniej, kiedy ktoś z nas przyjechał tu, dzwony kościelne witały nas, a teraz... i one straciły pamięć.
Wyszli po chwili z kościoła, Babcia była smętna, jakby rozczarowana:
— No, Semenie, uważaj, aby się konie nie przejadły.
Semen odgadł:
— No tak, dość im będzie. Jedziemy?
— Prosto do naszej sławnej Kołomyi — dyrygowała Babcia — a tam odszukaj księgarnię starego Orensteina, młodego Orensteina i tego eleganckiego panka z Wilna, pana Żyborskiego.
Znów toczyły się powozy nieco sennie, a biskup skoro tylko wsiadł do swego kącika, zadrzemał z miejsca. Pani Babcia z widoczną przyjemnością smakowała znane jej od lat krajobrazy, racząc się widocznie nimi i poznając jeden po drugim. Nie trzeba zapominać, że taka podróż była rejestracją przeszłości a także dawnych i teraźniejszych posiadłości i domen, co zaczynając się gdzieś na Wołyniu podążały potężnymi wyspami poprzez Dniestr przez całe Pokucie ku Prutowi i dalej poprzez całą Wierchowinę karpacką łącznie z ogromnymi lasami (które poetyczny geograf naszego kraju, Wincenty Pol, nazwał najpotężniejszą puszczą w środkowej Europie) docierały ku granicy węgierskiej. Była to najstarsza i, jak uważał król Łokietek, najtrwalsza granica, bo przyjacielska. Zresztą ludy, języki, wiary i gminy na tym terenie dawno już wyniszczyłyby się wzajemnie, gdyby nie zachowawcza i w tym sensie przyjacielska tradycja, że tak winno być nadal, bo tak było dotąd.
Pani Babcia kazała zatrzymywać się dość często i wysiadała