których oczekiwaliście przyjaźni, może wdzięczności, mieli was dość aż do obrzydzenia. Pokazywali wam to aż do pogardy, aż wielkie rozczarowanie rozszerzyło się czarną zarazą. A potem czarna zaraza zwróciła się ku wam, widzieliście jak jacyś kaci w domu tortur trzymali dziecko, i to bardzo paskudne, złe, spodlone męką i nienawiścią, na powrozie, tak że co chwila wieszało się, lecz znów ożywało na chwilę. I wówczas pamiętacie?
— Pociągnąłem sznurek, aby skonało, pamiętam.
— I cóż było z tego?
— Kaci znów je odratowali troskliwie, aby męczyło się nadal, a okazało się, że dziecko było jedynakiem w rodzinie, która mi pokazywała zakłopotaną pogardę na kredyt. I wówczas dopiero patrzyli na mnie z czystą, milczącą pogardą bez zakłopotania: Oto ten, który szukał u nas wdzięczności, gorszy od katów. Ale dlaczego mi to przypominacie? Nie widziałem was wówczas nigdzie.
— Nie widzieliście? Ha — ha, istotnie w waszym Talmudzie więcej dziur niż tekstu. A czy wiecie przynajmniej jaka to dżuma was ogarnęła?
— Zdaje się, że wiem. Mój własny grzech: rozczarowanie.
— Do jakiego stopnia?
— Do tego stopnia, że sam nie wiedziałem, ani nigdy nie dowiedziałem się, czy chciałem przerwać mękę dziecka z litości, czy też raczej chciałem wyzwać ludzi i świat, abym i ja był godzien rozczarowania i pogardy. Ponadto, nawet tego nie wiedziałem czy jeśli zaszedł jakiś udział litości, nie przeważyło raczej obrzydzenie do katów, a także do paskudnie nienawistnego dziecka. Sen wtłoczył mnie w torturę tego pytania. „Odpowiedz“ — mówił sen. — Nie, nie odpowiem, raczej w nicość z tego świata. I wyniosłem się, obudziłem się.
Coś jak śmiech zduszony wykrztusił się zza czerwieni pajęczej.
— Obudziliście się? Teraz i tutaj rzetelnie mi się spowiadacie, a wówczas jakoś nie rozglądaliście się za mną. A byłem w waszym śnie, mało tego, ciągnąłem was do mego snu. Niestety, waszym „nie“ wypadliście z moich snów, ale do obudzenia — daleko.
— Dlaczegoż? — pytał Ostatni.
— Większość ludzi, także ci, którzy niegdyś pędzili naprzód, pozostała w moim śnie. A zbudzić się? Ha, do tego musielibyście mnie dojrzeć! I to przede wszystkim, że z głębi
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/420
Ta strona została skorygowana.