I wówczas stało się coś, co mnie wprawiło w zakłopotanie. Ostatni szepnął coś do jednego z psów, pies spojrzał nań uważnie i puścił go. Na ten znak wszystkie psy puściły go. Zdegradowane szczyty, widma w maskach mędrców, patrzyły z zakłopotaniem, ze wstydem, z litością na obłąkanego pacjenta, a z podziwem na psy, nawet z zazdrością. Nie dość tego, bezradni wobec szału unicestwili swą mądrość tysiącleci, sami siebie przekręcili pokornie, jakby wstydzili się swego rozumu, diagnozy, nauki. Bo cóż zrobił Ostatni? Cóż mu pozostało? Pokrwawiony, poszarpany zębami, z głową do kości rozkłutą, z dłońmi i stopami jakby gwoździami podziurawionymi, z ciałem brzemiennym, co napuchło jednym tylko ruchem ostatnim, wymową dziedzictwa człowieczego: „Ku ziemi, na spoczynek, tam me miejsce“, mdlejąc ostatnim omdleniem szepnął mędrcom: „Patrzcie dobrze, przypatrzcie się“.
Widma-mędrcy chowali się jeden za drugiego, trzęśli się, rozklejali się, potem uciekali. Tańcem uciekających i rozsypujących się w proch lekarzy zakończyło się me konsylium, mój purym rozumu. Ostatni zbudził się w Bramie.
Ostatni apel do pokory, aby sprawdziła siebie i przejrzała siebie jako chorobę, i aby unicestwiła się przez przyznanie się do szaleństwa — zawiódł. Co gorsza, postacie me, jakby nie przeze mnie były stworzone, miały swą autonomię czy też dzieło było zbyt prawdziwe, zbyt genialne i czar trwał dalej? Dość że wybujało ponad me zamiary, postacie zdradziły autora i pomaszerowały swoją drogą.
Naprzód mały kąśliwy raczek wkleszczył się we mnie — zakłopotanie. Potem jednak rozrastał się we mnie jak polip wieloma szczypcami. Oto drogą szeptów przez połączone naczynia snów dotarło do mnie, że ostatni człowiek skończył porażony przerażeniem, opuszczeniem. Nie tylko opuściło go całe człowieczeństwo światłe, a on je także. Także ze smutku, że stary pies jego ojca zwolnił go dlatego tylko, iż wyczytał groźbę w oczach pokornego. Obawiał się jeszcze nieco swego dawnego pana. „Nawet pies“ — pojękiwało przez naczynia połączonych snów.
Ostatni niepoprawnie wytrwał przy pokorze. Przy wszystkich świetnościach podrabianego purymu stał się jednookim królem wśród ślepców... Jak gdyby przez to dostał się do Nieba — i chyba sam świetny Sejm tego nie rozstrzygnął? — czy dzięki widzącemu czy też ślepemu oku? Lecz mego udziału, że nie ustąpiłem pokorze ni piędzi ziemi, że ścigałem zwie-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/437
Ta strona została skorygowana.