Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/438

Ta strona została skorygowana.

rzynę i myśl Pana spełniając, pędziłem odwrotnie, że nie dałem się sam zbić z tropu pokorze, bo rozdymając niepozorności, iż pękały, wciąż głosiłem przez to chwałę nas Pierwotworów, nas pierworodnych świateł, którym niepotrzebna pokora. I chwałę najwyższej Światłości, która wcale nie zna cienia zwanego pokorą, tego mi nikt z całego świetnego Sejmu nie zaprzeczy. Dlatego to wołam na wszystkie światy, że ten jeden jedyny człowiek dostał się tutaj dzięki mnie. Przycisnąłem go, przygwoździłem, wydusiłem zeń najbardziej ukryty zew Pana. A innych skruszyłem, unicestwiłem. Bo gdzież jest oprócz niego choćby swąd zapachu człowieczego w Niebie?! A przecież one, dwunogi, chełpiły się tak zwaną nieśmiertelnością, urągały mi jak jaskółki zranionemu konającemu jastrzębiowi: „My nieśmiertelni, dla nas Pan stworzył przechowalnię zabytków, składnicę starej porcelany“. Och, jakżeż wybierali się zatłoczyć Niebo pyłem i śmieciem ludzkim! To był ich bunt przeciw prawu przemijania! Przecie, szczęściem dla mnie i dla naszego Rodu Pierwotworów, Pan jako artifex doskonały stwarzał sobie różnorodne skorupki czy to na zabawę czy też dla eksperymentu, a potem rozbijał je w proch, aby mieć wolne ręce dla nowej gry. Zaprzeczcie temu odważnie, reb Ostatni! Niech raz jeszcze usłyszą światy wasze „nie“! Tym razem nie przeciw pajęczynie moich snów, lecz przeciw pracy i zabawie Pana.
Ostatni westchnął:
— Wyroki Pana nie są znane żadnemu z tych Świateł, ani nawet całemu ich Sejmowi, tylko nadziei cichej dany jest przedsmak.
— Reb Ostatni, wykręcacie się, wymigujecie się pysze pysznymi nadziejami, bo tak uostatniliście się, że bez oczu, bez skrzydeł, nie wzlotem, lecz popełzliście tutaj zbrzemieniałym ciałem, a przecie nie was utytułowano wężem. Oprzytomnijcie! Czy może wciąż jeszcze powołujecie się na pychę waszego narodu wybranego, jako że jest i był ostatni na ziemi? Ale i z niego ten jeden tylko dotarł tutaj. Czy może syczy w was nadal stara nadzieja z nór ziemskich: jeden Żyd w niebie, bo przez Sámaela upatrzony dla mąk i wytrwale biczowany, to już i inni? To już cały wasz ród-naród? To już i ludzkość?
Ostatni zaniemiał, mamrotał coraz ciszej jak potok nagle zasypany lawiną. Wyciągnął ręce do góry, szeptał:
— Ojcze i Panie, i wy Potęgi, Trony, Światła i Wyspy Skrzydlate! Przebaczcie mi, że na tak mało mnie starczyło. Nie wystarczam światu, nawet sobie wystarczyć nie mogę,