trzebny. Świetny Sejm raczy zaprzeczyć bez śladu mnie przeczącego. Lecz zanim blask mój, szczątkowy nadymający się blask, włączę, jedno ostatnie pytanie: jak wejrzał Świetny Sejm choć wyczarowałem naoczny tryumf pokory, bezpośrednie zbawienie Ostatniego, choć samo Niebo wyzwałem, że zademonstrowało mi przetrwanie nasion w głębiach Pamięci, ani ja, ani on nie przejrzeliśmy zupełnie. Było tam wówczas coś, co zasłaniało go mnie i jemu samemu. Dało mu upór w szaleństwie pokory. Może brat-człowiek zechce to odkryć Świetnemu Sejmowi dla odrodzenia ujawnionej przez cieniowanie przyjaźni przeciwników.
Człowiek mówił wesoło:
— Ojcze i Panie, wy kochane Wysokości, śliczni Luminarze i wy głęboki Rabbi, pasterzu snów, odwrotny mistrzu obudzeń, mój nieodstępny bracie starszy! Przemawiać do zebrań nie przywykłem, chyba tam na Sokolskiej Skale, gdy słońce wschodziło wołałem do wysokich połonin. I do zebrania wód — tam gdzie łączy się Czarna i Biała Rzeka — też wołałem: czy to ja? A wysokości krzyczały: ja-ja-ja! A po wodach grzmiało: ja-ja-ja! Pytałem i słyszałem wciąż te same odpowiedzi: „Ja“. I to wszystko. Takie było me imię, me zajęcie, mój tytuł przez lata: „Ja“. I to właśnie, mój nauczycielu, narzędzie pokory, takie coś a nie inne, chroniło mnie przed światem. I przed wami także. I świat mi zasłaniało jak mogło, na to abym się od razu nie rozleciał. A teraz co? Już nie ja? Już królewski syn? To przeczucie bez imienia z dawna szło ku mnie, nie ze snu i nie z jawy, stamtąd gdzie odwrotność snu i odwrotność jawy piętrzą się jedną wysoką połoniną, i zlewają w jedną wodę. Ale dopóki echa milczą, dopóki bracia starsi udowadniają człowiekowi, że jest łachmaniarzem, dopóki sam Król nie uzna syna w łachmanach, taki kandydat ze śmietnika przytuli się chyba do milczenia. Bo choćby znalazł to słowo, chociażby pytał, krzyczał ku wszystkim Wysokościom i Głębinom, u kogóż znajdzie echo? I gdzież znajdzie dowody?! Teraz co innego. Obudziłem się, spadają ze mnie łachmany i łuski, spadają na mnie łaski i blaski. Dzięki. —
— Mój bracie człowieku — przerwał Sámael — właściwie nie w pouczeniu was, lecz w waszym uczczeniu brałem udział, dążąc do niego przez odwrotność. Byłem przeciwnikiem do końca, nikt nie zarzuci mi jakiegoś udawania godnego rozdętych pyłów, byłem poprzecznikiem wszystkich dzieł Pana. Sam ze światła poczęty użyłem wszystkich oceanów ciemni, aby
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/440
Ta strona została skorygowana.