Uproszono wreszcie gospodarza, by coś opowiedział. Nie okazywał ochoty. Nie odmówił, ale miało to być tylko dla kilku seniorów. Jeden z najstarszych gości — pan Lewandowski, wysoki, chudy, z białą bujną czupryną, o wyglądzie dandysa a siwych dziecinnych oczach, uwijał się tedy po pokojach i werandach, wybierał słuchaczy i zapraszał ich do pokoju laskowego. Naprędce poustawiano przed fotelami i kanapami małe stoliki, na nich stały konfitury, wiele szklanek z wodą, a także nieduże omszone butelczyny z tokajem. Przed gospodarzem postawiono dużą odrutowaną butlę wody sodowej sporządzonej w domu. Słuchacze siedzieli zupełnie swobodnie, jak kto chciał.
Pokój laskowy, jak wiadomo stąd wziął swą nazwę, iż na ścianach było około trzysta lasek bądź artystycznych, bądź pamiątkowych, przeważnie huculskich. Oprócz tego pokój był nieco przepełniony książkami, obrazami a zwłaszcza tkaninami. Na każdym kroku pod stopami, na kanapach, na ścianach, na starych krzesłach były rzucone, przytwierdzone lub zawieszone grube i cienkie, ciemne, szare i jaskrawe tkaniny. Stare fotele a także ławy stare obite były takimiż tkaninami. Przeważały huculskie, chociaż nie były wyłączne. Obok nich widziało się tureckie, buczackie makaty, dywany perskie. Stąd wybiegały przez pokoje na ganek, na schody, wyścielały całą galerię i schody ku budynkowi kuchennemu. Szły przez całą ścieżkę aż do furtki zakuchennej i łączyły dom z pawilonami weselnymi. Z tego pokoju wszystkie drogi w świat były miękko uścielone. Oszczędzały stopy ludzkie, zarówno chodnik jak i sama stara dobrze wydeptana podłoga starannie utrzymana i gęsto zapuszczana, głuszyły każdy krok. Gdyby ktoś tam chciał nawet umyślnie tupać, krok jego zatonąłby jak w głębokich mchach czarnohorskich. I tak się zdawało nam, dzieciom tego domu — pokój ten więcej niż inne zwalniał od przeszkód przestrzeni i materii. Stąd wylatywały myśli bez trudu, bez tarcia, bezgłośnie a pewnie.