żą schwytać. Podepce ludzkie karki. Tak wszystkich znijaczy, przemieni ich w niewolnicze, kosookie zwierzaki.
Co roku przeto służki czartowskie, gońcy i pędki biesowe, a także różne podlizajki i popychadła diabelskie wślizgują się między ludzi. Czekają i czają się z wywalonymi jęzorami. Zaglądają tu, zaglądają tam. To wytrzeszczają gały, to mrużą ślepia czartowskie. A wciąż próbują swego. Wsypują się rojami do całych krajów, wciskają się do wsi, do rodzin, między przyjaciół nawet. Bodą ostrym szeptem, świstem przenikliwym szczują, nicują wszystko chichotem kłującym. I już zacierają łapska, kopytami iskry krzeszą.
Wówczas w bezsenne noce ludzie wzajemnie knują na siebie złe myśli. Zamiast litanii i różańców knują długie urazy, rozważają z przejęciem żale i wyrzuty, knują groźby, krzywdy. A tych, do których złość i zawiść nie ma przystępu, troski zewsząd obsiądą jak kawek gromady na drzewach jesiennych. Już im się zamglił cały świat.
Przychodzą jednak święta. Ludzie kraszą dniami i nocami pisanki. Pamiętają o każdym przyjacielu, o każdym znajomym, nie zapomną o mało znajomych, przygotują i dla nieznajomych. Wypisują na pisankach misterne wzory, dla każdego inne, pozdrowienia i znaki magiczne, lubują się ich pięknem. Zapominają powoli o urazach, nawet sami z siebie śmieją się. Zaniepokoją się diablęta. Przychodzi koniec Wielkiego Tygodnia, ludzie spieszą się ku wodom, by rzucać skorupki. Zerwą się diablęta, wybałuszą ślepia. I wreszcie uderzą dzwony wielkanocne. Jakby czarnohorski wicher wymiótł mgły i opary! Pryskają pokusy, trzyma się ten świat obręczą zgodną, grą dzwonową. Rodzą się wiosenne gody.
Z piskiem, łykając rozpacz klęski, dławiąc się nią, zmyka zgraja czartowska jak nietoperze wypędzone pożarem z dachu chaty. Wloką się potem w smutku ku przepaściom światowym, ku miedzianemu tokowi. Wracają do Archijudy. Przynoszą mu wieści: „Władco, nie doczekać się nam. Czekać nadaremno! Świecą się pisanki na falach! Stoją cerkwie skrzydlate! Już do lotu się rwą. Dzwonią dzwony ze wszystkich gór i przez wszystkie morza.“
W nasze czasy dzwony dzwonią częściej niż dawniej, przewiewają i łączą ten świat. Kiedyś przed wiekami puszcze tu były i pustkowia. Dzwony ziemskie nie dolatywały tu wcale. Samotni ludzie rzucali przed Wielką Nocą skorupki na wodę. Potok rwał dziko, groźnie ryczała wezbrana rzeka, pocieszała
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/459
Ta strona została skorygowana.