kimiś parkanami, na których ktoś umieścił dowolne napisy, jak takie: „tutaj kończą się dzieje średniowieczne“, albo takie: „tutaj zaczynają się dzieje nowożytne“, a tutaj gdzieś z boku: „Rzeczpospolita w rozbiorach“.
Czas nie troszczy się o te parkany, lecz przelewa się w tym lub owym kierunku. Inaczej dzieje byłyby pozbawione znaczenia ludzkiego. Natomiast taka historia, która nie włącza się w dzieje ludzkie, jest nudna i bez znaczenia, nawet jeśli pyszni się ze swych osiągnięć w czasie lub przestrzeni. Jakąż dymensję mógł nam dać horyzont pani Zuzanny? Nie mniej cenną niż niektóre kroniki. Horyzont pychy i posiadania, z którego także wymykało się niejedno, co było ludzkie. Pani Zuzanna ograniczała swój horyzont granicami swego posiadania. Co najwyżej uważała, że jej obowiązkiem było i jest zajmować się materialnym i moralnym stanem swych poddanych lub protegowanych.
Dochodziła w tym do małostkowości. Ekonomi i zarządcy byli odpowiedzialni i to w sposób wcale surowy, nie tylko za wydajność zbożową i pastewną pól, łąk i sadów, ale także za budownictwo i stan budynków poszczególnych rodzin i jednostek. Natomiast księża i proboszczowie — za stan zdrowotny i moralny. Było to zadanie ponad siły i wynikało z przeceniania prawa własności. Na szczęście te prawa były kruche i wykruszyły się bez szczególnych walk, bo wszędzie dyktowała prawa konieczność gospodarska. Tam gdzie pretensje właścicieli wykraczały poza nią, mogły być pewne porażki, a jedyna pamięć, która pozostała po takim ustroju, była humorystyczna. Jakżeż inaczej można by pogodzić jaką taką organizację kościelną i religijną, bądź co bądź chrześcijańską, gdyby ówczesne prawo własności upierało się przy takiej abstrakcyjnej surowości posiadania i własności, jaką później wprowadził kapitalizm. Tradycja przodków mogła zarówno łagodzić scysje własnościowe, jak je rozdmuchiwać. W przeżywaniu takiej osoby jak pani Zuzanna falowała zarówno duma jak i odpowiedzialność, a pani Zuzanna nie zauważyła, że te dwie dążności dokładnie przeciwdziałały jedna drugiej. Dlatego nie przyznawała chłopom innych praw jak te, które nadawała sama, natomiast miała serce dla miasteczek, gdyż małomieszczanie, szczególnie rzemieślnicy, swoimi pracami dawali nieustanne dowody, że sami tworzą swoje prawa. Lecz nie wspominała o tym towarzyszącym jej paniom, sama chciała sprawdzić bezpośrednio, ile zostało z przeszłości w tych miasteczkach.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/46
Ta strona została skorygowana.