Cóż tu powiedzieć? Jam nie bywały po weselach. Ale może nie powinienem krakać jakoś tak smutno?
Na weselach cieszą się, że ród nie zaginie, że jeszcze więcej ludzi będzie, że ludzie narodzą się nowi. A ta, tych kwiatów, tych drzew przypowieść nam powiastuje, że z rodem ludzkim jest podobnie jak z nimi.
Choćbyś tysiące lat chodził koło niego, choćbyś pielęgnował, kwiaty ludzkie hodował, świątynie, wieże budował, skarby Boże w nich gromadził! Ano! przestań choć na chwilę piastować, chuchać na to, przysłuchiwać się i sercem pieścić! Zaniechaj tej sztuki, tego mistrzostwa Bożego! A rozkrzewi ci się, rozburzani i zdziczeje ten ród. Nawet nie wiesz dokąd się to wszystko porozdziewało, rozwiało. W jakie szczeliny zaciekły pożytek i krasa — jakby sen jaki o skarbach.
Nie ma przypłodku na dobroć, na krasę. I dziedzictwa na świętość nie ma. Tak też trzeba je utrzymywać przy życiu, z takimże trudem jak owo dziecię choreńkie. A gdy zniszczenie przyjdzie i zmarnowanie, to nieraz pomyśli sobie taki biedaczyna, Boży sierota, który za węgły tego świata nie zaglądnie: po co było tyle trudu i co zostało z męki świętej?! Rozpacz go porywa, chybaby głowę o ścianę rozbić.
A przecież to niebo i ten dzionek inną przypowieść jeszcze głoszą, inną odzywają się mową.
Bez końca jest ono. Bez końca wieczność Boża. Po tylu burzach i tuczach śladu na nim nie masz. Ponad ziemią wysoko, nad innymi ziemiami przez wieki tak jaśnieje jak u nas jesienią. Nadzieję oznajmia dla każdego i dla wszystkiego ten dzionek jesionki Bożej, bratkowie! I tego nas poucza: dlaczego choć ciągle niszczeje, choć ciągle w ziemię zapada, znów jednak rodzi się ciągle dobro, wykwita krasa, świętość się rozświeca. Niespodzianie, nie wiadomo skąd, znów się zjawiają głęboko zakopane skarby.
Pośród tych ziem podsłonecznych, przez ludzkie oczy nie widzianych jedna jest daleka a bliska nam kraina: ojców Rachmanów dziedzina. Z daleka szlą oni do nas swe prądy, błogie słowa. Z daleka chronią nas, łagodzą, uczą. Co najlepsze na ziemi naszej rodzą, posyłają nam dusze.
Opowiadała mi kiedyś moja mateńka zagadkę dziecińską, którą i teraz zna każde dziecko: „Polata ptach popod Boży dach.“ Ten ptak — to dzwon. Nie masz dlań świątyni godniejszej, sklepienia lepszego niż niebo. Jest ptakiem zwiastunem, prowadzi nas do ziemi rachmańskiej.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/465
Ta strona została skorygowana.