Nie stąpiłem ja sam nogą i pewnie nikt z ludzi na ów rachmański brzeg. Oczyma tymi go nie oglądałem, tą piersią nie wetchnąłem jego powietrza. Ale nie wymysł to bajczarski ani niebylica dziadowska. To wieść prawdziwa, dobra. Niejeden z was przecie, bratkowie, ma druha najdroższego — na tym świecie lub na innym — tak daleko, że go i myślą nie waży się szukać. Latami jest tak albo i przez całe życie bez znaku widomego. A to tak daleko, że w głowie się kręci, gdy w dal spoglądasz jak w przepaść jaką. A przecież niejeden przyjaciel i piastun z daleka sercem waszym steruje jak darabą na wodach burzliwych. Ciągle zadumujecie się o nim, przebywa z wami. Tymczasem taki bliski człek zza potoku, zza płota, choćby dziesięć razy koło chaty przechodził, nic o was nie wie, wy o nim nic nie wiecie. A to serce, to dalekie, choć nie wiesz czy żyje pod tym słoneczkiem, czy może gdzieś na którymś innym świecie przebywa, zza każdego drzewa, spoza każdego węgła ku nam wygląda.
I kto wie? Może i teraz ot, spoza tej jabłonki kraśnej pisanej, ot tam spoza tego dębu dalekonośne oczy Rachmanów ku nam świecą.
Nie na jednej hrubie, nie pod jednym dachem przyjaźni dzieci rodzą się i chowają. Przelatuje światy przyjaźń święta, skrzydłem wędrownym szumi. Jak woda czarnohorska do morza spieszy rześko, choć niby to nie widziała go nigdy. Gdy więc ośmielisz się, bracie, rozmachnąć skrzydłem tym wichrowym, ku dalekiemu druhowi, to choćbyś nie wiedział, w jakim kraju, pod jakim słońcem przebywa, nad jakim morzem się przechadza, nie idziesz za marą, nie gonisz za niebylicą. Prawda cię wiedzie, miłość wielka.
Hen pod tym niebem, co zawsze czyste jak dziś tu, na górach najwyższych na ziemi ku morzu się stacza rzeka ogromna, sama jak morze. A góry te szerokie bardzo, więc rzeka wybiła w skałach tysiące jezior. Tak jeziorami w dół się rozlewa. Jak po olbrzymich schodach tak z nieba w dół spływa. A gdy lecą od nas tamtędy przez morze żurawie i gęsi dzikie znużone śmiertelnie, smucą się i skarżą — to się im nagle widok otwiera taki, jakby tysiące oczek szafirowych, tysiąc piór pawich błyszczało.
W każdym jeziorze jest góra, pagórek, połonina albo skała. Tam są osiedla i chaty Rachmanów. Tacy są oni jak nasi górscy ludzie. Ino że to czerńcy, ino że święci, świadomi, a chaty ich to monastyry. Lecz i chaty takie jak nasze, tylko że zawsze
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/466
Ta strona została skorygowana.