tajemnicze. Ukazuje obrazy z naszych krajów, a także z gwiazd niebieskich. I nie zwyczajne obrazy, lecz oku ludzkiemu ukryte.
Po czym poznać Rachmana? Niczego się nie obawia, dla siebie nie wymaga niczego, a ufa bez miary i wierzy stworzeniu innemu. Widzi w nim od razu to, co najlepsze. I przez to wydostaje skarb z duszy każdej. Najrzadszy, najcenniejszy. Wzrokiem swym duszę oświeca, tą latarnią gwiezdną czarodziejską. Dlatego też nawet zwierzęta u nich inne, bo odkrywają w nich to, o czym inne istoty nie wiedzą. I tak je hodują, piastują.
Nie mają śmierci za coś złego. Pewnie wędrując po światach już nieraz umierali. Myślą, że niejedna śmierć ich czeka. I dlaczegoś — któż z nas to może zgłębić — nieraz jeszcze umrzeć pragną. Bo to niestraszne, taka ich nauka, że ludzie giną. A w zabójstwach i wojnach to najgorsze, że ktoś na siebie bierze zabijanie, takiego trzeba żałować najwięcej, litować się nad nim.
Gdyby się udało do Rachmanów dostać ludziom złym, przewrotnym albo gdyby tam przyszli jacyś wojownicy zdobywcy — co świat przewracać chcieli i wszystko łykać, a nigdy się nie mogli nasycić — Rachmani przyjmowaliby takich gościnnie, serdecznie. Dawaliby im wszystko co by tamci chcieli, wcale nie gniewaliby się, gdyby się tamci zachowywali dziko i nieprzystojnie. Bo zaraz oczyma gwiezdnymi ujrzą, że zakryte są skarby w ich duszy grubszą warstwą. Zaraz magnesowym wzrokiem te skarby wyciągną i także ich ułagodzą, urachmannią. Tak ich urobią, tak wyrzeźbią jak te swoje posągi ze skał najtwardszych wykute.
A gdyby ich nawet chcieli pozabijać wszystkich ci napastnicy hulacy i furiaci, to będą się Rachmani litować nad nimi cicho i w milczeniu. Powiedzą sobie, że to chorzy albo że zatruci. Że ten ich szał przebije się, jak woda ze skał, jak ogień z ziemi. Tak przebić się musi, a potem się uzdrowi. Wygładzi jak woda, w pożytek zamieni jak ten olej czarny, co bucha ze skał. Gdyby gniewni byli Rachmani, gdyby dumę tylko czuli, że są mądrzejsi i lepsi, już by zamącili, już by skalali te pawie jeziorka błękitne. A ich nauka taka, że przyjaźń i miłosierdzie uzdrowią ten świat. Nie masz więc mocy przeciw nim, nie masz potęgi zła przeciw ich oczom.
Gdybyście, bracia, patrzyli przez lunetę na niebo, a ktoś by inny chciał was krzykiem przekrzyczeć, że lepiej widzi, że
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/468
Ta strona została skorygowana.