Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/470

Ta strona została skorygowana.

Ot, gdyby tak zaglądnąć z daleka na połoniny rachmańskie w czasie świętowań: jak gdyby ptactwo białe, jak gdyby rzesze łabędzi pokryły białością stoki. Przy biało-sinych ścianach lodowych, skąd wielkie źródła tryskają i dzwonią ze skał, odprawiają nabożeństwa. Bez zmęczenia jak lekkie ptaki, szczęśliwie weseli jak najlepsze dzieci. Poważni jak kapłani. Oddani jak zakonnicy, jak monachy, nawet we śnie ani na chwilę nie wyprzęgają się ze świętego dążenia. I jak pasterze, starowieku pasterze, jak tysiące lat temu, bez pośpiechu, bez terminu, bez czasu. I jeszcze do innego źródła potem wędrują, co w skałach głęboko zrodzone, a otulone szczelnie mchem. Poprzez las, poprzez morze mchów jaskiniami ciemnymi i ciasnymi komorami skalnymi naprzód schyleni, potem na kolanach docierają rzeszą świętującą do tajemnego łona. Tam rodzi się źródło.
Ale jest to kraj dla samotnych jak i nasza Wierchowina. Jeszcze inaczej a jeszcze bardziej. W samotności przygotowują się do dalszych godów. Jest tam taka wiedza o człowieku, że się poważa, że czci się jego samotność. Wiedzą oni bowiem, że w każdym może być tajemnica, że bardzo to myli, że zwodzi to całkiem, gdy się komuś wydaje, że od człowieka do człowieka mosty są murowane, że szyny i koleiny utorowane. A właśnie jest przeciwnie. Słyszałem na przykład, że w wielkich miastach, w waszym uczonym pańskim świecie są masy ludzi niezliczone. Wszystko razem się kłębi. A łatwo i prędko można dojechać z jednego końca miasta na drugi. A nawet takie przyrządy są w tych waszych miastach — tak opowiadają — że z daleka jeden może w każdej chwili dać znak i jeśli chce zaraz mówić do drugiego, choć go nie widzi, choćby go dotąd nie znał. Może to i prawda, ale cóż z tego? Czyż naprawdę zbliżają się ludzie do siebie? Już przez to samo, iż łatwo mogą być razem? A ukrytych skarbów nie widzą, ran głębokich ani zakopanych świętości nie znają. Naprawdę niełatwy jest dostęp od człowieka do człowieka. A w samotności dopiero rośnie wspólnota.
W samotności żyją latami w kraju rachmańskim ojcowie niektórzy i to najstarsi. Przygotowują się do godów dalszych. Jedni w szczelinach skał przekutych w posągi, inni jako stróżowie puszczy świętej z drzewami się przyjaźnią, drzewom się zwierzają. Słuchają jak stare drzewa im przypowieści prawią, a młode drzewka starców rachmańskich o pouczenie i o imię proszą. Zatem wnuki i prawnuki rachmańskie, białe chłopięta