Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/473

Ta strona została skorygowana.

na nich te jęki, jak wichury na drzewa. Gdy tak w konarach zagnieździ się wichr, gną się i chylą ku ziemi. I wstają znów. Ale gdyby w rdzeń drzewa się wdarł, świdrował i w sercu drzewa jęczał? Od wewnątrz pękłoby drzewo. Rachmańskie serce wytrwa. A gdy już wszystko od korzeni do najwyżej w słońcu szepocących się listków poznają, gdy dawność sprzed wieków usłyszą, co idzie przez pokolenia drzew, znikają ci starcy, odchodzą. Nikt nie wie dokąd. Nikt śladu ich nie znalazł. A czy go kto szukał? Może wiedzą coś, tylko nie mówią o tym: że wysłuchawszy szumu świętej kiedry — imię jej tajemne — idą jej śladem. Że sami płyną do innych ziem, by zrzec się szczęścia, zdobyć nowe szczęście-brzemię, nie lekkie, narodzić się na nowo, spokrewnić się z wieloma rodami. Dolać do ich krwi wina rachmańskiego, zaszczepić szczepy szlachetne.
Aż drzewo wielkie obfite gwiazdy zarodzi, nad całym światem się rozszumi. Śpiewać będzie i szeptać i miłośnie się przyglądać światu na wielkich niebiosach.

Ot tak to bratkowie przekazała dawność nasza.
Tak pokaże przyszłość.
Takie to gody światowe —
takie i nasze, dzisiejsze.

Na tym koniec opowieści Maksyma, prawdzie starowieku podzwonne.

Wielkie czerwone słońce zachodziło za Tarnoczką, jaskrawiąc tęczowe połacie lasów bukowych i brzozowych i jeszcze bogatsze barwy wszystkich postaci ludzkich, co snuły się po ogrodach, podwórzach i łąkach. W skupieniu, bez hałasu, sennie i jakby niechętnie rozjeżdżali się i rozchodzili się wszyscy zebrani. Na drogach dalekich słychać było długo jeszcze turkot wozów, tętent koni, odgłosy rozmów.
Zaraz po zachodzie słońca wieczorny chłód jesienny wtargnął falą. Uderzały powiewy wiatru. Szum lasów szedł od zachodu, rósł i tętnił coraz donośniej. Porwał ze sobą wszystkie odgłosy tej ziemi, oparł się w głuchym echu wysoko o Synycie.

Zaszumiały jasne buki w Synyciach daleko
I tam się już zakończyła duma starowieku.
✽   ✽   ✽   ✽   ✽