wilki, watry, dymiące po szczytach, a nade wszystko sam widok z Bukowca na bezkreśnie sfalowane morze wielkodrzewnej puszczy odstraszyły czy wyleczyły kreiskomisarów, gdyż dokumenty milczą o dalszych zarządzeniach.
Toteż w tych lasach, jak w fortecach niezdobytych, jeszcze i wtedy watahy opryszków słusznie mogły kpić z pogoni, chyba że same wpadały w ręce swych prześladowców, skutkiem lekkomyślnego zuchwalstwa albo też, że w późniejszych czasach terrorem zmuszały urzędy całe wsie do organizowania nagonek.
Wspomniana ścieżka, a później droga cłowa, wiodąca z Kosowa ku górom i ku granicy węgierskiej, w czasach przybycia naszego dziada i jeszcze długo później była istotnie niebezpieczna z powodu stromizn, osypisk, złych mostów i częstych ulew, nawałnic górskich, które powodując usuwanie się ziemi, zawalając drogę ogromnymi „zasowami“ i pniami, żłobiąc prawdziwe jary środkiem drogi, zmieniały ją nie do poznania i przerywały komunikację na całe tygodnie. Myślą przewodnią dawnej komunikacji huculskiej było, że człowiek rozszerzał i łączył te wyrwy i luki w puszczy, które zrobiła sama przyroda, a głównie woda. A zatem, idąc brzegiem strumienia czy rzeki, chciał wyrwać się co prędzej z ciemni leśnej ponad górną granicę lasów na grań, na połoninę. Stąd niewiarygodne prawie stromizny, stąd niezrozumiałe dzisiaj po wytrzebieniu puszcz, dlaczego i po co drogi pięły się na takie wysokości. Ale w owych czasach uciekano od puszczy, jak tylko było można. Wobec tego stanu dróg nikt nie zapuszczał się w góry bez dobrych, doświadczonych koni huculskich, znających drogi i nie potrzebujących kierownictwa, a tam gdzie były drogi, niby to wozowe, bez wozów podkutych na urząd, bez pochodni, bez zapasów żywności i przede wszystkim bez broni. A mimo to trzeba było znać na pamięć każdy wybój, każdą stromiznę, każdy skręt i most „paskudny“. Wypadki kalectwa i śmierci koni i ludzi nie były rzadkie. Huculi i wędrowne, kupieckie, ormiańskie, cygańskie lub wycieczkowe karawany jeździły przeważnie konno. Natomiast dla ziemianina polskiego, według prastarej „zasady“, rzeczą ambicji było jechać wszędzie bryczką lub powozem, dziarską czwórką koni, z całym orszakiem konnych i pieszych, z pochodniami i czekanami, choćby się łamały osie i pękały resory, choćby musiano przyprzęgać luzaki i przenosić powóz na rękach. Nawet poważny i niezależny człowiek, jak nasz dziad, nie odstąpił od
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/479
Ta strona została skorygowana.