tego zwyczaju. Przeciwnie, w ciągu lat nagiął komunikację do pojazdów i jako marszałek powiatu przeprowadził budowę pięknie pomyślanej drogi.
W ówczesnych warunkach podróżowania samotny dwór był dla ludzi z zewnątrz Huculszczyzny, dla wędrowców zaniesionych tu losem z obszarów bliższych cywilizacji, jedyną przystanią i schroniskiem. Stąd później liczne serdeczne znajomości i przyjaźnie, stąd miłe wspomnienia o gościnności. Była to bowiem gościnność ludzi osamotnionych. Długotrwała samotność i głód wrażeń sprawiały, że przyjazd gości był dla domu zdarzeniem. Gdy pod wieczór zjeżdżało się w głąb kotliny kamienistym stromym jarem Waratynu, obrosłym wiekowymi smerekami, szum Czeremoszu, szeroko rozlane wody i z góry widziane topiele mgieł dawały czasem złudzenie, iż wjeżdża się w jezioro. Chat huculskich które przeważnie w owe czasy wysoko ukryte były po stokach i wyżynach, nie było widać. Siwe mgły, wstające z Czeremoszu, rozsnuwały się, zlewały i stapiały z wodą.
Z tych mgieł, z szumu Czeremoszu — jakby na dnie jeziora ukryte dworzyszcze wodnic — wyłaniał się dwór, odsłaniał się oczom zdumionego przybysza. Toteż gość, który szczęśliwie uniknął połamania kości, i wyjeżdżając z puszczy i wertepów górskich zobaczył to dziwo, jakby na dnie jeziora puszczowego, a potem znalazł się w ciepłym i jasnym domu, jakby wyczarowanym tutaj korabiu, nie zapominał tego przeżycia.
Ale stan dróg i odległość od świata widocznie i przodków naszych powstrzymały od stałego przebywania tutaj. Ojciec naszego dziada urodził się wprawdzie w górach, lecz przebywał stale w Stanisławowie. Zauważmy, że jazda do Stanisławowa trwała co najmniej trzy dni. Dopiero pierwszy z rodziny nasz dziad, po nieudałym powstaniu, kiedy tak prozaicznie i nudno zrobiło się na świecie (lub przynajmniej w cesarskiej prowincji Galicji), przeniósł się na stałe do starego dworu. Rozległy i nieco ponury dom, mieszczący obecnie biskupstwo w Stanisławowie, wydał mu się więzieniem. Z dzieciństwa zaś pamiętał wędrówki i wycieczki z ojcem swym w góry, ową swobodę wierchowińską, upajające powietrze połonin, szeroki rozmach krajobrazu i pełne czaru, w oczach dziecka, życie wolnych, pięknych i gościnnych Hucułów. Nie bardzo zaś sobie uświadamiał niebezpieczeństwa i ciemne strony, gdyż inaczej może nie byłby sprowadził w to pustkowie wkrótce po ślubie młodziutkiej żony. Ten zaś ożenek z miłości z ziemian-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/480
Ta strona została skorygowana.