skiego, przedstawiających go konno albo na bryczce, zaprzężonej w jedną z ulubionych czwórek, widzę postać wprawdzie młodą i wyprostowaną, ale z cechami znanymi mi później. Widzę powagę, niezależność, nawet dumę, równocześnie skojarzoną z nią skromność. Tym większą radością napełnia mnie ta pewność, że nie łudziłem się później.
Dom był drewniany, lecz w owe czasy i jeszcze długo potem obronny. Zastawy i rogatki na mostach, wysokie palisady ze strzelnicami i budynki gospodarcze, powstawiane w te palisady podobnie jak w grażdach huculskich, z tą tylko różnicą, że stały w dużej odległości od domu mieszkalnego, zagradzały napastnikom dostęp do dworu. Nocą zaś stróże uzbrojeni na strażnicach koło domu i koło piwnic pilnowali i dawali sobie sygnały. Bowiem góry i lasy ukrywały wciąż jeszcze nie tylko zawodowych, ale i przygodnych opryszków, czasem przestępców, zbiegów z dalekich stron, a nieraz całe ich watahy, samorzutnie i niespodzianie utworzone. Lada zaniedbanie i nieostrożność w stróżowaniu mogły ich zwabić i wywołać jeśli nie napad, to przynajmniej kradzież na większą skalę. Zresztą i później zdarzały się zuchwałe napady w biały dzień. Do późnych, naszych już czasów zachował się pod przestronnym wysokim gankiem zabytek, areszt, w ogrodzie zaś do dziś dnia widnieją ruiny „furdygi“ — lochu pańszczyźnianego, przeznaczonego także dla opryszków i schwytanych napastników, zamienionego z czasem w piwnicę.
Dom był zwrócony frontem ku południowi w stronę rzeki i pasma górskiego Synyci i miał z przodu otwarty podmurowany ganek, biegnący wzdłuż całego frontu. W podmurowaniu były drzwi do piwnic suterennych, sklepionych do wysokości pół piętra. Wysoko nad tym sklepieniem znajdowały się mieszkalne pokoje. Na ganek wchodziło się z dziedzińca dość stromymi schodami. Idąc od bramy wjazdowej i chcąc stanąć przed gankiem, trzeba było obejść lub objechać wielki gazon z bzem. Od wschodniej strony przybudowana była duża weranda, podmurowana i oszklona. Tam nieraz w porze letniej jadano wieczerzę, a potem częstokroć do późna w nocy rodzina lub goście przesiadywali wśród długich gawęd. Stare jabłonie ocieniały ją. Z niedalekiego arsenału konfiturowego, co był także podręcznym składem korzeni i tortów, dolatywały różne delikatne zapachy. Cała książka niniejsza pochodzi w dużej mierze z tej zacisznej i ciepłej, wonnej werandy pełnej kanapek, ławeczek, stolików i kątów dogodnych dla gawę-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/485
Ta strona została skorygowana.