wały się — dawnymi laty — w pogodne dnie sejmowania i sądy według prawa starowieku.
Dziś, gdy wszystko umarło i znikło, ten modrzew tylko jest jedyną żyjącą istotą, która pozostała na miejscu starej osady.
Dwór od dawna był ośrodkiem cywilizacyjnym na całą okolicę. Wiele o tem opowiadali starzy ludzie. Dawniej jeszcze stąd nauczono się używać białej mąki pszenicznej, pewnych sposobów tkania płótna, ulepszeń w wyrobie koców, a także niektórych sposobów leczenia. Nasiona i gatunki różnych jarzyn, szczepy drzew owocowych, krzewy ogrodowe, jak agrest i porzeczki, później rozpowszechnione, stąd wzięły swój początek. Z małej szkółki drzewnej, na zakręcie Czeremoszu, powyżej drewnianej kapliczki, rozpowszechniano po górach modrzewie, które i dzisiaj nawet w Czarnohorze można spotkać. Sąsiad Foka był nieocenionym rozpowszechnicielem wszystkiego, co mu się wydawało dobre i pożyteczne. Tak jak ze starych twierdz, wałów i fortyfikacji powstają parki i skwery, tak tutaj w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku najciekawsza może zachodziła przemiana. Dwór nie miał już ani właściwej władzy, ani żadnej egzekutywy, a nieszkodliwy, raczej dekoracyjny autorytet, który mu pozostał, opromieniony zelżeniem stosunków społecznych i dobrą wolą nowych, młodych gospodarzy, nie znających tradycji pańszczyźnianych, przyczynił się do zaistnienia przez pewien czas stosunków tak miłych, jakich ani przedtem, ani potem nie było. W pamięci starych ludzi pozostały te wspomnienia. Utrwaliło się wrażenie atmosfery wzajemnej przyjaźni, życzliwości, przenikania. —
Może kiedyś jakiś historyk kultury ułoży encyklopedię dziwactw ziemiaństwa zwanego kresowym. Byłoby to dzieło dziwaczne, ale potężne. „Historyk kultury“ powiadam — chociaż muszę przyznać, że w przeważającej ilości te dziwactwa niewiele miały wspólnego z tym, co zazwyczaj kulturą nazywamy. Taki historyk, czy raczej psycholog historyzujący miałby właśnie wdzięczne zadanie ukazać, jakie skarby odrębności i mocy niespożytej przepadły jakby w ślepych ścieżynach gąszczy leśnych. Skarby, które oczyszczone, uspołecznione i zharmonizowane jakoś z pomocą „treningu“ czy „sublimacji“ — kto wie jakie niwy i kwiaty pracy i twórczości wydałyby, zamiast, by rody dziwaków zmarniały do korzeni.
„Historyk kultury“ miałby może takie zadanie: wyprowa-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/487
Ta strona została skorygowana.