dzić, jak to w szczególności wszelką kulturę, nieraz nawet rolną, uważano za dziwactwo — właśnie w tych sferach dziwaków, w domenach uprzywilejowanego dziwactwa — i jak skutkiem tego potrzeby twórcze, czy też po prostu jaki taki pęd ku aktywności, wykraczającej poza aktywność tradycjonalną (— o ile nie było prądów społecznych lub politycznych, które wynosiły na wierzch ukryte siły, i jeśli nie widziały one wskazówek w sumieniu ogółu —), właśnie wyładowywały się w dziwactwach. A potem wszystko tonęło w tradycjach coraz niklej kwitnących, bezpłodnych, co gorsza już gnijących. I koniec końców pod względem cywilizacyjnym korzono się przed byle importem. „Produkujemy po barbarzyńsku, a konsumujemy po europejsku“ — jak powiedział o tym Stanisław Szczepanowski.
Postawiliśmy na wieś, czyli na człowieka — i byliśmy już bliscy przegranej, niemal biologicznej. Czyż stąd wynika, że zwyciężymy, gdy się postawi — jak teraz — wyłącznie na miasta, czyli na organizacje?
Dziedzic, którego tu opisujemy, był z pewnością wyjątkiem w swej rodzinie. Jeśli mógł uchodzić za dziwaka, to chyba dlatego, że dziwactw nie miał, nawet zwyczajnych pasyj miał mało. Może ciężka choroba, nurtująca go już od młodości, zaszczepiła w nim bliskość śmierci, pogłębiła powagę. Niektóre rzeczy jednak na pewno w oczach ówczesnych ludzi były dziwactwem: to, że osiadł na stałe w górach, że rzekomo zrozumiał, czy też po prostu uroił sobie, co to znaczyło być gazdą górskim, że był odpowiedzialny w stosunku do biedaków, że był czynnie życzliwy dla gazdów-sąsiadów. I to wszystko w o wiele większym stopniu, niż mógł o tym słyszeć z tradycji. Że śmiał się, a raczej uśmiechał się, z takiej tradycji, do której nic nie dodano.
Błędem jego strasznym, odziedziczonym błędem było, że wierzył w swój ród. Sądził widocznie, iż duchowe dziedzictwo jest możliwe tą drogą, a nie potrafił rozplenić nasienia swych intencyj, zapewnić duchowego dziedzictwa. I tak cały wysiłek przepadł, a on sam stał się prawie mitem w pamięci i w ustach starych ludzi. Bo w następnym pokoleniu ze zdwojoną, ze zdziesięćkrotnioną siłą wybuchły nie tylko dziwactwa pokraczne, lecz wprost burzące instynkty — jak nasiona burzanów dolskich, przeniesione na grunt puszczowy.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/488
Ta strona została skorygowana.