młodszego pokolenia, ale całe góry sławiły Pana Stanisława i Panią Otylię, jako wzorowych gazdów, którzy pomagali wszystkim radą, nauką, upomnieniem, a gdzie trzeba było, wydatną pomocą materialną. Za tuhego roku przez jakiś czas zorganizowali ją nawet systematycznie.
Według tych wieści, utrzymujących się po dalekich zakątkach górskich, dziedzica cechowała powaga, sprawiedliwość, drobiazgowa niemal troskliwość, by nikomu nie stała się krzywda, pani domu zaś odznaczała się życzliwością aktywną, pomagała wszystkim, pamiętała o wszystkich, a zawsze pogodnie, z humorem, bez rozgłosu.
Ludzie, co stworzyli i zamieszkiwali tę osadę, leżą już dawno w grobie. Kości ich spróchniały, z domu i z wszystkich zabudowań pozostały tylko zgliszcza w proch rozsypane. Zdziczałe krzewy plenią się dziko, porastają mury piwnic, które patrzą jak puste oczodoły. Wokół lasy smutniejsze niż wszystko. Zniszczone niedobitki puszcz, pogrobowce mocarnych zastępów wielkodrzewu. Czeremosz gra. Jaskrawo wstaje widzenie zasobnej niegdyś, wzrastającej osady, przystani spokoju, przyjaźni i szczęścia. —
— Siedzę tu jak w loży górskiej. Stąd wielkie widowisko widzę. Widzę świat. Nawet gazety czytam spokojnie — powiadał dziedzic.
Nie tylko z powodu odległości znikał ze świata kurz i pył. Im bardziej widoczne było, że ciężko choremu człowiekowi nie wolno umieszczać jakichś ognistych pragnień, ani nawet nadziei aktywności w świecie, tym bardziej z daleka oglądane wypadki i dzieje ukazywały się w wielkich rysach, pełne, zakończone, niemal klasyczne. Nie docierało to, co błahe, nic nie wydawało się marne, tandetne. Czasem przychodziły ważkie wieści o cudownych wynalazkach, o nowych odkryciach. Zjawiała się świadomość, w jakich dziwnych czasach żyjemy, jak wielkie perspektywy otwierają się przed człowiekiem. Jakaś dawna, dziś zapomniana, wyprawa podbiegunowa tak poruszała umysły całego domu, iż była przedmiotem całodziennych rozmów, trosk, nawet modlitw. Oczekiwano wiadomości, jakby chodziło o kogoś bliskiego. Wszystkim udzielało się napięcie i życzliwość. Są jeszcze zachowane listy jakby szkice uczone: wrażenia z lektury, wymiana zdań z dalekimi przyjaciółmi o zagadnieniach meteorologii i geologii, a nawet o polityce i filozofii. Codziennie przychodziła poczta, choć ze spóźnieniem, jednak zawsze przynosiła jakieś wiadomości jakby
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/492
Ta strona została skorygowana.