Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/494

Ta strona została skorygowana.

łyknął na chwileczkę trochę strachu, aż mu Czeremosz w uszach głośniej zaszumiał. Nie darmo przecież pisano o opryszkach. Pojazdy stawały. Była cisza.
— A cóż to za sposób omijać ten dom? — niby to groźnie wołał dziedzic. Po czym kłaniał się grzecznie, zsiadał z konia, przedstawiał się gościom. Woźnicom kazał skręcać na lewo ku bramie.
W ten sposób niejedna znajomość i przyjaźń zawiązywała się na całe życie. Przyjeżdżali różni ludzie, przeważnie nietuzinkowi, między nimi naukowcy i tacy uczeni badacze, jak słynny pionier florystyki Hugo Zapałowicz, ekstrawaganccy turyści jak ten pasjonowany rybak, kapitan angielski, który potem co roku latem się zjawiał, zadziwiając Hucułów tym, że szukał ryb, brodząc po Czeremoszu w wysokich butach gumowych. Bywali i znaczni, poważni mężowie stanu ówcześni. A raz, w późniejszych już latach, niepozornie, na małym wózeczku żydowskim zaprzężonym w jednego konika zajechał przed ganek ów mąż, który jak zdawało się wyczarowywał nowy świat — którego każde słowo wielką nadzieją napełniało Polaków: Stanisław Prus-Szczepanowski, udając się w Czarnohorę, odwiedził stannicę górską. Ze zdumieniem zobaczono, że wielki człowiek nie jeździ wcale po pańsku czwórkami jak byle szlachciura czy dzierżawca. Wycieczką zajechał tu także znany malarz Huculszczyzny Jaroszyński, co potem mieszkał w dworze latami. Byli i zwyczajni wycieczkowicze, ziemianie z Podola albo z Bukowiny, krewni lub znajomi. W późniejszych latach całe karawany gości zjeżdżały tu na imieniny lub na inne uroczystości rodzinne i na święta.
Mimo iż tak jakoby nic się „nie działo“ przez szereg lat, podobnie jak we wnętrzu drzewa rosnącego, niejeden słój krętym i fantastycznym zygzakiem wijący się, zamknął się i skończył, a nowy się zarysował. Przychodziły dzieci, jedne za drugimi. Było ich sześcioro. Drzewo puszczało nowe pąki na razie świeże i bujne. We wnętrzu było drzewo pełne soków, pełne możliwości. Prace, święta, uroczystości, chwile niepokoju i chwile radości wszystko płynęło w krzepkim soku pęczniejącego życia rodzinnego...
Zawiązywały się także na miejscu przyjaźnie i pobratymstwa niezwykłe.
Do tych przyjaciół, oprócz słynnego Foki, należał stary unicki ksiądz, dziad Buraczyński, który tak zżył się z górami, że