Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

I jeszcze to:

Propyw wiwci w połonyni
Tysmenyciu w połowyni
Szcze maju w Bozi nadiju
Szczo propju misto Otyniju.[1]

Biskup uśmiechał się wdzięcznie; i on spędził dzieciństwo na wsi i miał niejedno wspomnienie.
— A czy zna Pani to? — zapytał:

Kołomyja ne pomyja
Kołomyjka doma
A stała sy w Kołomyi
Wełyka Sodoma.[2]

Babcia komentowała cierpko:
— Uczciwie mówiąc ta Sodoma już stała się. Nikt w naszej rodzinie nie był wielkim pijakiem, ale jakoś przepiliśmy, bo nie ma.
— Ale to najpiękniejsze, powiedziała pani, to z Horodenki:

U naszoho u muzyki
Palci zolotyi
Win palciemy posuwaje
Strunwy szołkowyji.
Zahraj meni, skrypnyczenku,
Wid seła do seła,
Aby buła dorożeńka
Wse meni weseła.[3]

Tam gdzie z jednej strony gościniec zaczyna się wspinać w łukach i w zakosach na lewo tuż za kościołem jabłonowskim, tam uspokajająco działa skręt drogi na prawo, bez żad-

  1. Przepiłem owce na połoninie,
    Tyśmienicę do połowy
    Jeszcze mam w Bogu nadzieję,
    Że przepiję miasto Otynię.
  2. Kołomyja nie pomyja
    Kołomyjka w domu
    I w Kołomyi zrobiła się
    Wielka Sodoma.
  3. Nasz muzykant
    Ma złote palce,
    Palcami przebiera
    Po jedwabnych strunach.
    Zagrajże mi skrzypku
    Od sioła do sioła,
    Ażeby moja dróżka
    Była wciąż wesoła.