zowi, jak niegdyś dwór opierał się napadom. Za to pokoje wchłaniały świeże powietrze, przyjmowały światło oślepiające, kąpały się w świetle, cienie i plamy świetlne na sprzętach i kątach tańczyły i szalały z radości.
I takież ciepłe jak wnętrze domu były dusze ludzi zamieszkujących dom, serca ich podobne tym piecom. Zdawało się, że całe góry zdolne ogrzać.
Ilekroć Pan Stanisław zaopiekował się żywiej jakimś szczegółem gospodarki rolnej czy ogrodowej, oznaczało to szczególną troskliwość dla jakiejś istoty żywej z kręgu ludzi i zwierząt, należących do zasięgu jego gospodarstwa. Jeśli koński ząb na ogrodach, pod okiem żony wyrobionych i uprawionych, udał się dobrze i szumiał wielkim łanem, dziedzic wołał bouhara Marka. Wiedział, jaką mu sprawi radość. Stali tak obaj przed łanem, deliberowali, oceniali jego wydajność, rozważali, jak to krówki i woły będą smakować, jak będą się raczyć soczystą paszą, jakby ją sami smakowali. — A patrząc na owoce, na wiśnie, na jabłka, na śliwki dojrzewające, rozmawiał o dzieciach, o wnukach, o tym jak jabłka będą błyszczeć na choince na Boże Narodzenie, jak dzieci będą się delektować, gdy wrócą do domu, jak wnuki będą rade, gdy im się wyszle paczki. Gdy kukurudza bardzo bujnie zrodziła, a za przełazem od strony Pisanego Kamienia stał wysoki, suchy, ciepły gaj kukurudziany, złocący się dojrzewającymi szulkami, wspominał Ilka, Semena, Hawryła, Seńkę, Annę i innych, wszystkich tych robotników, którym w tym roku dostanie się szczególnie dobry udział i nagroda za pracę. Razem z żoną wołali kogoś z nich, planowali głośno, z zadowoleniem, ile to ziarna będzie w tym roku, ile młyn będzie miał roboty. — Kwiaty pielęgnował sam, miał o nich staranie, sprowadzał nowe odmiany, wszystko z myślą o żonie, gdyż była to największa radość, jedyne urozmaicenie w jej samotnym życiu w górach. Z kolei pani domu, skoro już nowe rośliny wprowadzono do ogrodów, umiała je kultywować, zachowywać. Na oknach, na stołach, po galeriach suszyły się niezliczone ilości rozmaitych nasion. Po komodach, szufladach i szafach leżały starannie ułożone w pudełeczkach, szkatułkach, kopertach zaopatrzone napisami przeróżne ich gatunki. Były one dumą gospodyni, wędrowały stąd, różnymi środkami komunikacyjnymi, do wszystkich krewnych, sąsiadów i znajomych — stosownie do życzeń, próśb, a także z własnego życzliwego popędu gospodyni, by darzyć tym, co sama
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/506
Ta strona została skorygowana.