Symbrillę, jeśli mieli — powiadano — to chyba ze szczeznykiem, tajemne a mocne układy z leśnymi duchami. Stąd ten i ów miał strzelbę śpiewającą, bo miał zapewne świętokradczo w strzelbie ukrytą hostię. Dlatego szły na nich byki leśne, dlatego „dawały się“ im niedźwiedzie. Jak dawni przodkowie żyli z puszczy, zawsze mieli w chacie dziczyznę, tłustą wędzonkę jelenią i pełno skór, które mieniali za zboże. Z watażkowskiej przekory i hardości zwłaszcza w stosunku do ludzi, którym byli niechętni, z którymi mieli zwady, pobereżnicy czasem pokazywali władzę, nadużywali władzy. Dziedzic wcale ostro tępił te zamaszki watażkowskie. Nakazał, zwłaszcza później w czasie rozliczeń za wyręby, że jeśli wolno popełnić jakąś niedokładność, to zawsze na korzyść ludzi wiejskich, a nie na korzyść dworu. Ustanowił dzień w miesiącu, w którym można było przychodzić z życzeniami i prośbami w sprawie lasu, ze skargami na pobereżników.
Z bojków żaden nie pchał się do lasu, między niedźwiedzie, wilki, rysie, dziki i między szczeznyków — w cały ten ciemny, groźny świat. Ich świat był jasny, równy, pola zielone, żyto, pszenica, kukurudza. Oczyszczali ogrody z kamieni, z resztek pni i korzeni. Podobnie jak w Jasienowie gazda Foka, tutaj dziedzic pierwszy wprowadził pługi stalowe. Jak u siebie w domu na dołach, orali i siali bojkowie. W porównaniu z dawnymi przybyszami dolskimi los ich był lekki i wesoły. Nie brali się za bary z lasem, nie mocowali po szczytach z wichrami i burzami, nie musieli paść krów z fuzją gotową do strzału, ani nastawiać niemal co dnia drewnianej, zaostrzonej rohatyny napastującemu niedźwiedziowi, czy też wykurzać go głownią płonącą. Nie chodzili też wcale uzbrojeni jak Huculi. Ale chociaż przyjechali i pracowali w ubiorach szarych, ubogich, stopniowo, gdy szli między ludzi albo od święta, przebierali się w stroje jaskrawe, czerwone, huculskie, nawet obwieszali się bronią, tak dla parady. Tak powoli zbliżali się do swobodnego życia górskich ludzi, przyjmowali ich zwyczaje i poglądy. I tak samo nawet oficjaliści z drobnej szlachty i z mieszczan powoli przyjmowali huculskie zwyczaje, osiadali, przebierali się, stawali się gazdami.
Ostatni tuhy rok szczególnie dotkliwie zaskoczył społeczność huculską, zastał ją nie przygotowaną. Na dołach, na Pokuciu i Podolu był nieurodzaj i głód. Ludzie uciekali, dokąd oczy poniosą, wędrowali i wałęsali się, szukając chleba. Wielu zdążało poprzez góry na Węgry. W górach wprawdzie był nad-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/509
Ta strona została skorygowana.