latach czterdziestu zdarzało się, że trzeba było dyplomatycznie i przemyślnie przepraszać Pałahnę.
Z Jełeniochą, która była później stałą zastępczynią Pana Kucharza, był nieco inny wypadek schronienia się na „pańskie“. Jełeniocha już w młodości odznaczała się popędliwością nieokiełznaną. W młodych latach jakiś chłopak obiecał jej ożenek. Nie dotrzymał słowa, ożenił się z drugą. Oburzona tym Jełeniocha tak go zbiła, że chłopak rozchorował się. Sama co prędzej musiała zmykać przed zemstą rodu poszkodowanego parobka — na „pańskie“. Oparłszy się we dworze, została tam do końca życia. Była niepospolicie pojętna, a jak niejeden talent szukała coraz częściej podniety w alkoholu. Żyjąc bowiem w pańskim stanie, tak czy inaczej, łatwiej mogła osiągnąć ten środek ożywczy, niż gdyby była pozostała na wierchu, w swej chacie. „Pański“ stan a kucharski zawód coraz bardziej z roku na rok potęgował jej tuszę i jej zawadiackość. Coraz tłustsza, coraz kolosalniejsza była, coraz ognistsza w słowie, a jak trzeba i w czynie. W samej osadzie dworskiej oprócz kucharza i pani domu nikt się jej chyba nie oparł, miastowych przybyszy pośród służby (jak lokajów i pokojowe) przerażała tak, że w ogóle nie wiedzieli, kto tu panuje. Na szczęście przebywała w przyzwoitej odległości od domu mieszkalnego. Poza tym właściwe ludziom artystycznie usposobionym humor i dobroć równoważyły jej wybryki. Za swoje wybuchy i swoje pyskowania Jełeniocha na nikogo nie gniewała się długo. Jednała się serdecznie, po gazdowsku, przeważnie w karczmie. We wsi unikano z nią zwad jako że to gazdynia, że w pańskim stanie, a najbardziej że — Jełeniocha. Lubiła fundować i rozdawała hojnie prezenty.
Wszystkich w awanturniczej fantazji przeszła Jula, córka zamożnego gazdy. Uciekła przed groźnym gniewem ojca do dworu, gdy miała mieć dziecko. W dworze urodziła dziecko, a potem karmiła piersią jedno z dzieci pańskich, ale w najkrytyczniejszej chwili porzuciła dziecko, gdy stęskniony ojciec uwiadomił ją, że przebacza. Chwila była dramatyczna, gdyż „pańskie“ niemowlę, dotąd karmione przez nią, dostało konwulsyj. Nieustannie mknęli posłańcy i gońcy z dworu na górę do Juli. Nie pomogły jednak żadne zaklęcia, ani groźby. Jula nie chciała wrócić, dla odmiany nie mogła się rozstać z ojcem. Powiadała: cóż, jeśli chcą, niech przyniosą dziecko tu na górę do chaty. — Tymczasem opuszczony dzieciak, jak się wydawało, był bliski śmierci. Wtedy jeden ze sług dworskich wpadł na
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/513
Ta strona została skorygowana.