Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/514

Ta strona została skorygowana.

pomysł oryginalny. Pożyczył od księdza z cerkwi Ewangelię, mszał, i poszedł z tym na górę do Juli. Nie namawiał jej, nic nie mówiąc, otworzył mszał i mrucząc jakieś zaklęcia, czy modlitwy, przyłożył otwartą księgę do piersi Juli. Po czym uroczyście zawezwał ją do powrotu. Jula natychmiast wróciła do dziecka, które po nakarmieniu przyszło do siebie. I później w życiu Juli bywały różne przygody i nawroty i ucieczki. Do dworu zawsze miała wstęp otwarty.
Inna znów była Warwaruca. Pochodziła z rodziny, która lekkomyślnie utraciła majątek. Warwarucy została tylko mała chatka przy drodze, długi i prześladowcy-wierzyciele. Tych wstąpienie jej do służby w dworze od razu uśmierzyło i uspokoiło. Ale Warwaruca uważała się nadal za gazdynię. Zamiast pójść na stałe do dworu — chciała utrzymać gazdostwo, natężała się w pracy, pracowała podwójnie. Nie umiejąc innych robót, za młodu przychodziła do dworu myć podłogi, sprzątać i „pomagać“. Robiła to wszystko z wielkim ferworem. W późniejszym wieku kierowała zawsze robieniem porządków równie energicznie. Zawsze wieczorem spieszyła do domu. Nie tylko nie sprowadziła się do dworu — za nic nie chciała tam nocować. — Idę do swojej chaty. —
Podobnie inne kobiety, Anna i Senka, choć mieszkały wcale daleko i choć nawet nie musiały wracać do chaty, wolały nocować w domu, czuły się gazdyniami. W niedzielę lub święta wszystkie ubierały się, jak mogły najświetniej, przemieniały się w uprzejme i pełne rezerwy huculskie gazdynie. Tak wystrojone szły do cerkwi. Pokazywały innym gazdyniom, że w „pańskim stanie“ nie stały się połatankami, przebrankami, ani bojczychami.
Działo się bowiem odwrotnie, że bojki i bojczychy, a także miastowa służba, a nawet oficjaliści starali się wyglądać jak Huculi, zachowywać się i mówić jak Huculi. Niemało było śmiechu, gdy wcale niezgrabny „bojkowski“ woźnica Hawryło w niedzielę zrzucał splamione zawsze liberie i kaszkiety i przebierał się świątecznie po huculsku. — U wa! Hawryłke honorny! Jak sam Foka jasienowski — żartował z niego karczmarz Ajzyk.
Służbie tej nikt nie mógł odmówić gorliwej uczciwości w pracy, nieraz przywiązania i wprost fanatycznej wierności. Przeto ogrody i sady stały otworem dla jej użytkowania. Nikt nie liczył, ani kontrolował, ile każdy z nich, jeśli tylko zechciał, wziął sobie: kapusty, ogórków, bobu czy ziemniaków, jabłek,