— To ty, Lijo? — pytała pani Zuzanna. —
— A to pani dziedziczka we własnej osobie?
— Słuchaj, Lijo — śpieszyła się pani Zuzanna — pobiegnij naprzód i każ otworzyć synagogę, abym mogła zobaczyć za dnia, chociaż prawdę mówiąc i przy świecach ładnie.
Lija pośpieszyła się, i niezwłocznie koniec uliczki zaciemnił się otwartym wnętrzem synagogi. Pani Zuzanna przeprowadzała jakieś osobliwe ćwiczenia.
— Widzicie, panienki, wymyślmy sobie jakąś datę bardzo odległą, albo lepiej w kilku ratach kilka dat odległych, na przykład rok 1899, a potem dalej skok do innego stulecia — 1919.
— Co mama chce przez to powiedzieć? — pytała córka.
— Gdy zaczniemy tak skakać, to trudno sobie będzie wyobrazić świat za kilka lat. Chcę powiedzieć, że przyszłość jest jakoś bardziej ryzykowna a nawet groźna niż przeszłość, bo przeszłość jakoś dobrze trzyma się w pamięci, i możemy ją powtórzyć na zawołanie. A no spróbuj to z przyszłością. Wszystko wymiata, wszystko z niej ucieka gdzieś wstecz, i spróbuj ją teraz powtórzyć. Takie wariackie zmiany: most kolejowy na Prucie i szyny na Wierbiążu! a ta synagoga i te uliczki za kilka lat będą takie same, bo Pan Bóg da, że za kilka lat Lija będzie dreptać za nami tak samo.
Z lewego końca zakręconej uliczki wyglądał dom piętrowy i obszerny, oszklony licznymi oknami na wzór domów berneńskich, które obróciły swoje boki ku frontowi.
— Powiedz mi — pytała starsza pani córki — chyba tan dom się nie starzeje. I tak samo Lija nasza taka sama, jak dotąd ją pamiętamy.
Stara kobieta znów pośpieszyła się radośnie, a ze wszystkich stron pośpieszały za nią ożywione postacie starych, nawet prastarych Żydów i Żydówek, a tuż za nimi sypały się jeszcze liczniejsze postacie wyrostków i dzieci.
— Czy to możliwe? — pytała pani Zuzanna, zwracając się jak gdyby do jakiejś mary sennej i dopędzając aby nie uciekła. — Jak lat temu pięćdziesiąt śpieszymy na kawę do ciebie, Lijo.
— Nie tylko na kawę — bardzo stanowczo protestowała Lija — na kołacz, na wielkie orzechy włoskie, a nawet na dorodne Edelkastanien, których nareszcie dochowaliśmy się.
Lija otworzyła szklanną werandę, w której panoszył się piętrowy orzechowy kredens jak gdyby miniatura całego domu.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/52
Ta strona została skorygowana.