Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/522

Ta strona została skorygowana.



CZĘŚĆ DRUGA

Dla zobaczenia Stannicy Górskiej oczyma późniejszych pokoleń zaczerpniemy nieco ze wspomnień osoby, która nas w pewnym stopniu wtajemniczyła. Tą osobą był najstarszy wnuk, co w wieku ośmiu do dwunastu lat przyjeżdżał do starego dworu przy końcu ubiegłego stulecia. Zwano go we wczesnym dzieciństwie do ckliwości zdrobniale — Siuna. Siuny już dawno nie ma na tym świecie. Można opowiadać wszystko bez obawy, że mu to zaszkodzi.
Siuna był to chłopak jasnowłosy, niebieskooki, różowy, rzekomo słabowity i skłonny do chorób, w rzeczywistości zupełnie zdrów. Ruchliwy, przymilny, zapalny, prędko zapominający o zbyt licznych „zapałach“, ale wierny starej przyjaźni. Z nadmiernej wyobraźni strachliwy, a z lekkomyślności i dziarskiej śmiechliwości przepędzający prędko swe strachy. Pełen niepokoju szukania czy dążenia, ale pogodny. Przyzwyczajony do ciągłego nasłonecznienia uczuć, do atmosfery przyjaźni. Jako potomek rodu górskiego nade wszystko kochał swobodę.
Siuna — takie przypuszczenie wyraził dziadek — miał zupełnie dobre zadatki. Bardzo licznie reprezentowany świat kobiecy, babki i ciotki stanowczo twierdziły: „Zapowiada się doskonale, cudowne dziecko!“ Niańki i Huculi orzekli, że jest rabin i basta.
W owe czasy nie wierzono w wychowanie. Wierzono jedynie w dobre zadatki. Już konie raczej wychowywano, ale i w tym nie było przesady. I u koni wierzono w dobrą lub złą „naturę“. I tak wierzchowce były to przeważnie konie bardzo stare, doświadczone, pobłażliwe, albo istoty z natury tak łagodne, że nie potrzebowały ujarzmiania. Gdy czasem ktoś z gości kręcił nosem na takie wierzchowce, gdy domagał się konia bardziej ostrego, przyprowadzano do wyboru konie, które w fantastycznej dzikości przewyższały wszystko, co wiedziano o ostrych i dzikich koniach. Gość miał tej ostrości za wiele, krytykował zazwyczaj, że te konie już zbyt mało wychowane. Wtedy na czole dziadka, który nie lubił takiej kry-