tyki, zjawiały się zmarszczki. Tłumaczył dobitnie, że wychowanie to zachowanie, po prostu ochrona, by istota żywa była zdrowa, nieskażona na ciele i duszy i w swej naturze. Męczeniem zwierząt — powiadał — czy męczeniem człowieka można tylko skazić, wykoszlawić dobre zadatki.
Nie „męczono“ zatem nikogo, nie męczono i dzieci. Nie chciano zadawać gwałtu żadnej miłej istocie. Przeto kończyło się na „zapowiadaniu“, na dobrych zadatkach.
Szczyptę pobłażliwości winniśmy może nie tym przebrzmiałym poglądom, ale tym odległym czasom, sądzonym in absentia: zapowiedź, obietnica jest przecież także faktem. Faktem bardzo miłym, budzącym nadzieje. A nuż zaczęto by wychowywać jakoś nieudolnie? Gdyby tak poważny eksperyment, na przykład, się nie udał? Przez to zepsułoby się te dobre zapowiedzi. Tymczasem Siuna miał, jak każdy, jedno tylko dzieciństwo. Nikt mu go nie zabierał, nikt nie sięgał po laury eksperymentu wychowawczego. Dlatego może dzieciństwo Siuny było szczęśliwe.
Szczęśliwość ta jednak dziwnym zbiegiem okoliczności i w tym jeszcze miała swą przyczynę, że Siuny wprawdzie — broń Boże — nie „wychowywano“, ale że ciągle mu jakoś czegoś zakazywano. Zakazywano w sposób życzliwy i perswazyjny, to serdeczny i zajmujący, to nudny i niezrozumiały, zawsze usilny i zawsze — odwołalny. Siuna „zapowiadał“ się dobrze. Czasem nawet lubił te zakazy, jako coś nowego, jako okazję do jakiejś aktywności myśli. Z początku ulegał sugestii, przejmował się zakazami. Niejednemu zakazowi, zbudowany jakimś przykładem, wprost ślubował wierność. Myślał, że naprawdę nie wolno wychodzić rano na rosę, ani kąpać się w Czeremoszu, ani iść między krowy, ani załazić do psiej budy w nowym ubraniu, ani przesiadywać całymi dniami w budynku kuchennym, ani wyjadać czekoladek z przygotowanych dla gości tortów. Był przekonany o słuszności tych zakazów. Nie pomyślał, by je obchodzić, nie kręcił. Tylko po prostu — bez nieposłuszeństwa — kiedy minął zapał, kiedy przejął się może całkiem innym zakazem, przekraczał za porządkiem dawniejsze zakazy. Nie był niepoprawny. Bo gdy jeden zakaz przekroczył, to już przez pewien czas nie zdarzyło się, by go znów przekroczył. Na drugi dzień miał sposobność do przekroczenia zupełnie innego zakazu. I nikt się nie gniewał na Siunę. Za co? Wytłumaczył przecież, patrząc prosto w oczy, szczerze, z uśmiechem, a bez kpin, że całkiem nie chciał nieposłuszeństwa. Tylko
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/523
Ta strona została skorygowana.