tem przez kilka dni nic nie mógł przełknąć prócz mleka). Nic nie pomagało. I kto wie, co by było, gdyby nie przyszła z bardzo wielkim glinianym, polewanym saganem pełnym wody sama niania Pałahna. Powiedziała: „Pyj, synoczku, zaraz bude dobre!“ I zaraz cukierek dał się przełknąć.
Naprawdę coś ciemnego powiało od tej przygody z cukierkiem: żeby tak wszyscy dorośli stali bezradni, zdrętwieli ze strachu! A tu nie daje oddychać. Ten dobry łaskawy świat nie dla ciebie.
Dziwna niesamowita sprawa.
Nie wszędzie kryje się widocznie nadzieja łaskawa, nie za każdym zakazem rozwiera się perspektywa szeroka, radosna, jak ten widok na Czarnohorę. Świat nie wszędzie jest tajemniczo piękny, swobodny, gdzie można tak albo tak. Bywa nieprzenikniony i ciemny, jednorazowo surowy, bezapelacyjny, jakby kamienny, pełen przypadków wcale niemądrych, tnących jak ten nóż myśliwski, dławiących jak ten wielki, twardy cukierek.
Podobnych wypadków było więcej. Jednak Siuna choć czasami doświadczał dreszczów niesamowitych, wciąż był pełen optymizmu, tętnił nadzieją. Poszukiwanie tych perspektyw, wielkich jak sama Czarnohora było w nim potężniejsze niż instynkt samozachowawczy. Za mało było tych ostrzeżeń, nie było nieprzyjaciół, nie widział nieprzyjaźni w świecie. To go zgubiło w późniejszym życiu, gdy wrogość zjawiła się nagle, jak flota nieprzyjacielska na morzu w pełnym rynsztunku bojowym.
Atmosfera stannicy, trwałe, ważkie wspomnienia z niej wyniesione spotęgowały w chłopcu brak obronności.
Główne cechy dworu i osiedla były: przestrzeń, swoboda bez czasu i cisza. Zauważył to niejeden gość, wiedziało i pamiętało o tym każde dziecko, co przyjeżdżało z gwarnego miasta czy z dolskich i podgórskich folwarków, pełnych ruchliwej skrzętności, do tego wymarzonego gniazda. Przyjazd taki był nagrodą dla dzieci, uchodził za nagrodę: za grzeczność, za różne przezwyciężenia dziecięce. Nagroda za to a za to, bo inaczej byś nie pojechał!
A gdyś tu przyjechał, gdyś wyszedł do dolnego sadu w kąt nad murem, gdzie między starymi modrzewiami były ławeczki, gdyś wyglądał poprzez rzekę ku Synyciom, dwa głosy słychać było tylko: szum Czeremoszu, a na tle szumu niewidzialną fłojerę w głębi lasu. Fłojera zaczynała bardzo szeroko i bujnie,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/525
Ta strona została skorygowana.