mruków, kroków i stąpań, że już, już gdzieś z szumów miała się wynurzyć ogromna, biała postać kudłatego ślepca gromowego, o którym tyle nasłuchał się Siuna. Zaraz się zjawi — dreszczem przeszywało malca — wiatr go już niesie od góry Hromowej. Siuna wiedział coś o tym — nie wiadomo skąd mu się to wzięło — że gdyby zobaczył dziada lub gdyby, chroń Matko Święta, przemówił doń dziad, straciłby zaraz, w jednej chwili wszystko, co ma najdroższego na świecie. Za to uzyskałby jakąś siłę straszliwą, zawrotne dary i skarby. Siuna drżał, jakby poddając się już, ale nagle wyrwał się, uciekł, dzwoniąc zębami i zatykając uszy. Nie odważył się więcej pójść wieczorem za owczarnię. W myślach natomiast powracał jakby chętnie do tej możliwości przywidzenia. Później w czasie ciężkiej choroby, w czasie silnej gorączki, w półśnie koszmarnym ziszczała mu się ta samotność szumu: utrata i zagłada wszystkiego, co bliskie, a po przebyciu przepaści — wiedza, potęga nadludzka. We dnie pogodne, zwłaszcza po przyjeździe, gdy postać olbrzyma-dziada jeszcze nie usadowiła mu się w lasku za owczarnią, ustronne miejsce nęciło Siunę. Odwiedzał je chętnie, lecz na krótko.
Gdy już dobrze zanurzył się w ciszy i swobodzie raju górskiego, Siuna gruntowniej odnawiał stare znajomości, a zawierał nowe. Znajomości, z tych najważniejszych, w świecie pozaludzkim a pobratymczym:
Stare psy były grzeczne, serdeczne, kręciły się gromadkami wokół chłopca, w zgodzie z nim i wszystkie ze sobą. A młode, to rozmaicie. Powoli przywykały do tych manier i obyczajów swobodnych a wytwornych, jakie tu panowały. Bywały z nimi wszakże głośne incydenty, przypominające Siunie o istnieniu innego, pozarajskiego świata, podobnie jak przypominały o tym ostre noże, rozbite lampy naftowe, raniące i dławiące cukierki. Powoli nabierały manier i kundysy niesforne, uczyły się obyczaju słobodnego. W chłopcu rosło przekonanie, że ze wszystkimi, nawet najgorszymi wrogami na świecie, o ile są, można koniec końców, tak się dobrze spobratymować, jak z najgłupszym i najzaciętszym z młodych kundysów.
Ważne było sprawdzenie stanu licznych gołębi. Siuna nie tylko znał każdego gołębia, każdą małżeńską parę gołębi. Znał dzieje ich rodów, ich pochodzenie. Każdemu gołębiowi nadawał imię stosownie do jego właściwości. Przypatrywał się im długo z przejęciem, naśladował ruchy i głos każdego. Aż wniknął w „naturę“ gołębia, aż znalazł, „co w nim jest“. Wtedy już
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/528
Ta strona została skorygowana.