Wszędzie pełno było czerwonych jabłek, a posrebrzone suchością rożenki zasypane kminkiem nęciły w zawody z jabłkami. Uśmiechając się łaskawie i drepcąc za kobietami ksiądz biskup potwierdzał słowa pani Zuzanny:
— Istotnie nie wiadomo co tu wybierać, a to wszystko można nazwać, jak już raz powiedziałem: mądrością jesieni. Wbrew temu co się nieraz mówi, ja osobiście nie mogę się dość nachwalić jesieni. A jestem przecie dość stary. Czy mam w tym słuszność, pani Lijo?
Lija skrzeczała suchutkim głosem, jak mogła najgłośniej. Widocznie uważała, że słuch tych wszystkich starszych osób pozostawia coś do życzenia.
— Pan biskup wie wszystko najlepiej, a nasz pan rabin nieboszczyk opowiadał raz w święto namiotów, że pan biskup nie tylko jest wielki łacinnik, ale także po książkach hebrajskich spaceruje sobie jak po swoim pokoju. Jesień jest śliczna i nam Przedwieczny dał śliczną jesień. Pan rabin bardzo kochał pana biskupa, a raz nawet tak żartował: patrzcie dzieci, pan biskup ma tak fajnie zakręcony nos, jakby był jednym z naszych. To dlatego, że z bardzo wielkiej rodziny. Posłuchajcie państwo — mówiła dalej Lija w pośpiechu — serce najważniejsze. Przydałaby się kawa. Kałyno — krzyknęła przez drzwi — daj co prędzej kawy i nakraj kołacza, bo trochę się boję, że się postarzejemy.
Za chwilę tęga i pękata Kałyna z maślanym uśmiechem na twarzy pojawiła się z ciężką mosiężną tacą pełną dymiących filiżanek.
— Pośpieszmy się wszakże — mówiła pani Zuzanna — gdyż musimy zaraz złożyć nasze uszanowanie starej bożnicy, a potem jeszcze przed wieczorem zadecydować miejsce noclegu. — Znów zadudniły karety, a pani babcia i ksiądz biskup pojechali przez kilka krętych uliczek do dużego domu zamkniętego na amen i tam zatrzymali się. Panowała chwila niezdecydowania: czy z wielkim trudem otworzyć dom i przygotować nocleg dla wszystkich, czy raczej jechać na noc do Wierbiąża, jakie dwie mile, do zawsze gościnnej a znakomicie przygotowanej gospody Weisera, syna słynnego nauczyciela, Bercunia.
Biskup mimo woli przyczynił się do decyzji, snując głośno swoje myśli.
— Jak już dowiedziałem się, dobrodziejka wcale nie ma ochoty przyczynić się do restauracji kościoła rzymskokatolickiego w Jabłonowie, niewątpliwie rzymskokatolickiego, i to
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/53
Ta strona została skorygowana.