skąd niedużą strugą sączyła się czysta źródlana woda. Z drugiej strony sadzawki był odpływ wody. Było tam niemało sposobności do chlapania się, budowania mostów, wodosporów i tratew. Malec szczególnie lubił długo zaglądać do wody, wypatrywać ryb. I wyobrażać sobie, jak tam żyją ryby, jak by to można zmienić się w rybę. Wynurza się nagle, szybuje prędko, śmiga rezolutnie i śmiało przez tonie, znika jak duch. Raz, kiedy Siuna pogłębiał dopływowy strumyczek, grzebiąc w nim rękami i usuwając kamienie, zabłąkana z sadzawki malutka srebrzysta rybka, zmykając chyżo, dotknęła jego ręki. Siuna przerwał robotę, był olśniony tajemniczą cudownością życia rybki, marzył o niej i śnił nieraz. Sam potem nie wiedział na pewno, choć wciąż usiłował sobie przypomnieć, czy dotknął ręką tej przedziwnej, prawdziwej, srebrnej rybki, czy tylko mu się to przyśniło. Było to takie szczęście, jakby zjawienie się anioła z gwiazd na Boże Narodzenie. Była to jedna z najszczęśliwszych tajemnic Siuny.
Ogrody były pooddzielane płotkami. Z jednego do drugiego wchodziło się przez furtki, częściej przez przełazy. Daleki ogród jarzynowy wraz z lodownią tam się znajdującą, był przedmiotem zainteresowań wędrowca, a ogromna czereśnia, stojąca samotnie w polu, praktycznym celem tych pierwszych wędrówek. Gdy ktoś ma lat osiem i tak się oddala od domu w „okolicę“, gdzie — jak straszono — dziady, gady i wściekłe psy czyhają, pełzają i roją się, wtedy pielgrzymka, choćby tak ponętna jak do starej czereśni, daje niezwykłe napięcia i pamiętne wzruszenia. Zaczynało się to już od przełazu za starym sadem. Naprzód trzeba się było przewalić z trudem na drugą stronę przełazu. I już zaraz strach ogarniał małego człowieka, czy uda się z powrotem taka sztuka. Ale tuż za przełazem, na straży ogrodu jarzynowego, stał cudowny lasek kukurudziany. Ścieżka przez lasek wymoszczona była deskami. Nęciła małego włóczęgę. Tak się dobrze po niej dreptało. Jakaż to rozkosz dla ośmioletniego człowieka skryć się w takim złocistym, suchym i jakby pogodnym lasku kukurudzianym! Nikt nie wyśledzi, a przy tym tak ciepło, zacisznie, bezpiecznie. Z daleka przez wylot ścieżki widać było szeroką czereśnię. Świeciła rzęśnie i nęciła bladoróżowymi owocami. Drzewo było dostępne i gościnne. Jak po schodach wchodziło się po gałęziach w gościnę do starej czereśni. Częstowała gościa bez miary, po gazdowsku. Dziesięciu takich ugościłaby bez uszczerbku dla siebie. Nasycony i odświeżony sokiem czereśniowym, siadał
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/533
Ta strona została skorygowana.