wędrowiec pod drzewem wielce uszczęśliwiony. Siuna nie wiedział jeszcze o piekle Danta i o trzecim kole potępieńców, którzy za obżarstwo dostali się pod wieczny deszcz, czarny, ciężki, brudny, „nigdy nie nowy“, na gnijącą ziemię, do bagnisk cuchnących. Przeciwnie, nasz wędrowiec, upojony sokiem czereśni, oczarowany błękitem, kukurudzą, zielenią, swobodą widoków ciągle nowych, byłby skłonny sądzić, że podobnie jak jemu tutaj w tej chwili jest może nie w najwyższych kręgach raju, ale w tych, które wystarczą dla niego i jemu podobnych stworzeń. Oglądał Pisany Kamień, wiecznie zielony pomnik Wierchowiny, słuchał szumu Czeremoszu tak dziwnie tam rozsianego jakby bujne kędziory się rozsypały. Dumał sobie szczęśliwie — jak mu się zdawało — dumał coś mądrego. Nagle ogarniał go strach samotności. Może nie gady, nie dziady i nie wściekłe psy, ale takie „coś“ mogło się tu zjawić! Spoglądał na czereśnię. W każdej chwili i jednym susem można się było schronić na drzewo. Dla wypoczynku po mądrych dumaniach, dla odpędzenia strachów znów dawał się ugaszczać bogatej gazdyni-czereśni. Wracał prędko, galopem dreptał po ścieżce kukurudzianej, z rozmachem przewalał się przez przełaz. O pobratymstwie ze starą czereśnią nie rozgłaszał.
Od północnej strony ogrody wchodziły w las, mieszały się z lasem. A raczej las odwojowywał wciąż swe dziedziny, zagarniał je z powrotem. Jak gdyby czyhał, by znów pochłonąć wszystko, gdy na chwilę zaśnie czujność ludzka. W lesie można było czasem spotkać stare drzewa czereśniowe, albo zdziczałe krzewy agrestu, na których rosły, małe, włochate, słodkie owoce.
Siuna coraz odważniej zanurzał się w las. Bardzo powoli w miarę zakazów, zachodził coraz głębiej, z początku w te niewielkie parcele leśne na bliższych stokach Ihreca niedaleko potoku, co, jak to można poznać po starych ogromnych zmurszałych pniach-odziomkach i po mchach niezmiernie bujnych, wyrosły na miejscu starego boru, nie tak dawno zrąbanego. Później zapuszczał się w lasy na wyższych stokach Ihreca, lasy sędziwe i ciche, a później już nawet wyrywał się jakoś przez rzekę do lasu pod Synyciami. Jedynym towarzyszem jego był piesek kuchenny, który mu służył za wzór odwagi i przedsiębiorczości.
W Krzyworówni ani w górach żaden heroizm nie rodzi się z kultu heroizmu, tylko po prostu z miłości do słobody. Nasz chłopiec wcale nie miał ochoty szukać niebezpieczeństw, wca-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/534
Ta strona została skorygowana.