le o nich nie myślał. Nie miał zamiaru zapuszczać się zbyt daleko, bo przecież i za bramę nie wolno było wychodzić, ale powoli las go wciągał, wchłaniał; chował się czasem przed pieskiem w jakimś głębokim wykrocie, niby to w komorze opryszkowskiej, gwizdał stamtąd. Nie dochodził wysoko aż do tajemniczych Cerkwów Doboszowych. Spoglądał ku nim tęsknie z brzegu lasu, wspominał opowiadania o ludziach lasowych, zdawało mu się, że teraz lepiej w nie wnikał. Ale zimno zrobiło mu się gdy raz usłyszał od bab zbierających maliny, że niedawno poszłapał tędy ot, maliniakiem, młody niedźwiedź-burzannik. Na jakiś czas przerwał penetracje leśne. Piesek znów go zachęcał. Zasmakował bowiem w tych myśliwskich gonitwach i włóczęgach po lasach, gdzie tyle było ponętnych dla jego węchu śladów, gdzie nieraz wypłoszył sarnę, głuszca albo wiewiórkę. Znów szli obaj na leśne wędrówki. Niedźwiedź wydawał się nieprawdopodobny, w każdym razie mniej straszny niż do niedawna stary indor.
Podczas jednych wakacji przybył do Krzyworówni o wiele starszy od Siuny kuzyn Niunio. Przyjechał z wielkiego świata, z samego Lwowa, gdzie stale mieszkał i chodził do czwartej czy nawet do piątej klasy gimnazjalnej. Posiadał wszystko, co chłopiec prawdziwy mieć może: dwie strzelby, noże myśliwskie, przybory stolarskie, nóż uniwersalny (w którym była nawet mała piłka), własne siodło, nowe tręzelki dla koni i moc różnych zabawek, o jakich nawet Siuna dotąd nie słyszał. Dla Siuny żywił lekceważenie, nawet lekką pogardę, jak dla takiego ot malca z prowincji, ale okazywał mu czasem łaskawą życzliwość. Chociaż niektórzy członkowie rodziny szeptali sobie krytyczne uwagi o postępach Niunia w nauce, Siuna podziwiał go, bez zastrzeżeń przyznawał mu prawo wyższości i pogardy. Gdzież mnie — tak odczuwał — maminemu synkowi mierzyć się z takim prawdziwym chłopcem z wielkiego świata, z takim, który wszystko umie i wszystko ma! Niunio coraz bardziej zapędzał Siunę w kozi róg różnymi kpinami, wykazywaniem mu nieznajomości świata, braku zuchowatości i dziarskości chłopięcej. Nie było to zbyt przykre dla Siuny, bo potem następowały w pełnej harmonii różne zabawy. Gdy Niunio już dał dostatecznie poznać Siunie jego nicość, olśniewał go potem, zadziwiał, wymyślał wciąż coś nowego, pozwalał Siunie strzelać do celu ze swego flobertu, pozwalał puszczać po galerii miniaturowy parowóz i w ostateczności, po ustaleniu należnego autorytetu, był bardzo dobry i serdeczny dla Siuny.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/535
Ta strona została skorygowana.