wiewiórki. Jedna z nich szczególnie zaprzyjaźniła się z Siuną. Oswoił ją, karmił ją czasem, czasem z nią coś rozmawiał. Wiewiórka przybiegała jeszcze bliżej aż pod ogrody warzywne, czekała tam na Siunę. Stała się bardzo zuchwała, przestała się bać ludzi. Pewnego dnia Niunio, który chodząc po ogrodach wypłaszał flobertem wrony, zastrzelił wiewiórkę. Siuna w pierwszej chwili chciał sądzić, że właściwie Niuniowi należy się udział w leśnej zwierzynie, ale gdy zobaczył swoją wiewiórkę skrwawioną, leżącą bez ruchu, nie wytrzymał, stanął w obronie gazdostwa. Szlochając, wyjąc prawie, wołał i wrzeszczał: „Ja nie pozwalam, to nie jest do jedzenia!“ Ponieważ Niunio lubił bardzo koty, z którymi zresztą i Siuna się przyjaźnił, Siuna zaczął się odgrażać przeciw kotom. Tonąc w łzach i łkając, dawał dowód, że wcale nie jest chłopcem, tylko niuńką i mazgajem. Czując, że spada na dno przepaści i błaźni się na całe życie, rycząc i zawodząc, popędził w objęcia ciotek, pogrążając zupełnie swą sławę chłopięcą.
— Ty jesteś nie tylko mazgaj, ale i fagas — powiedział mu wyniośle Niunio, gdy się znów zobaczyli. W rezultacie sprawa przedstawiała się nawet gorzej niż myśleli obaj chłopcy. Ciotki postanowiły oddać ją przed sąd samego dziadzia.
I zasiadł sąd pod modrzewiem, jak za dawnych czasów. Właściwie siedział tylko sam dziadek i pił kawę. Resztę składu sądu stanowiły przybory, należące do podwieczorku. Na każdy z nich spływała część autorytetu dziadzia. Śnieżny, niepokalany obrus pokrywał stolik ogrodowy. Wokół zaś na stoliczkach stały z błyszczącymi łysinami metalowe imbryki, jakieś chłodne kryształy i nadęte porcelany, podstawki, talerze i filiżanki. Psy, pawie i gołębie kręciły się wokół stolików i ławeczek. Sąd czekał. Nim przyszli chłopcy przed sąd, zrzedły im miny. Niunio stracił pewność siebie, z Siuny spadły gorycz i rozżalenie. Popatrzyli na siebie. Podali sobie ręce. Obiecali nigdy nie wspominać o wiewiórce. Gdy przyszli pod modrzew, dziadzio czytał książkę.
— No cóż chłopcy? — zmarszczył się lekko. Chłopcy milczeli.
— Kłócicie się, co?
— My wcale się nie kłócimy — wypalił pierwszy Siuna — my już mamy przymierze.
Dziadek zaglądał dalej do książki. Chłopcy czekali.
— Nie kłócicie się? No to się nie kłóćcie!
Wyrok był ogłoszony. Łyse, błyszczące imbryki dymiły i sa-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/537
Ta strona została skorygowana.