Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/538

Ta strona została skorygowana.

pały z zadowoleniem. Kryształy i porcelany uśmiechały się lekkim blaskiem. Sąd się skończył. Chłopcy odeszli. Niunio nie usiłował być przemądry, był serdeczny dla Siuny. — Ogród z lasem wieczne przymierze! — powiedział. Gazda leśny stąpał dumnie. Na pojednanie poszli razem do kuchni dowiedzieć się, co tam słychać „o lodach, szodach i z sokiem wodach“.
W stosunku do kuchni, trzeba to przyznać, największa harmonia ideałów panowała. Bo z kuchni płynęły, jak strumienie ze źródła, nie tylko lody, leguminy i torty, ale płynęły stamtąd także nowiny, bajki i niezliczone rozmaitości. Było to miejsce ciekawe i barwne. Psy i koty w kalibrach, jakie tylko można było wymarzyć, kręciły się nieustannie po galerii kuchennej. W głównej, dużej izbie kuchennej zawsze były pod wielkim piecem małe żółciutkie kurczątka. Z tyłu zabudowań kuchennych wiele przeróżnego ptactwa domowego. Istne sejmy tam się odbywały — bełkotanie indyków, okrzyki pantarek, pianie kogutów, gdakanie kur. Nie tylko służba ze stajni, z obory, ale także pastuchy z połoniny, gajowi leśni, liczni interesanci przewijali się tam przez cały dzień. Czasem, bardzo rzadko, zjawił się wędrowny kupiec Słowak, niosąc na głowie ogromny kosz, pełen rozmaitych nowiutkich przedmiotów, zabawek, nożyków, harmonijek, grzebyków, lusterek. To było nawet ciekawsze niż goście dworscy. Chrupiąc sobie biszkopty albo rozkoszując się lodami, można było słyszeć w wielkiej izbie kuchennej bajki leśne, gawędy przecudne, nie kończące się nigdy, nie gorsze niż na werandzie. Nad kuchnią władał dobrotliwie, lecz autorytatywnie sam pan kucharz. Władał to widzialnie, to niewidzialnie. Pan kucharz to jak urząd prezydenta republiki. Obojętnie, jak się zwał. Rządził republiką kuchenną. Czy ten stary, to suchy, ostry i rzeczowy, to wpadający w głęboką zadumę z powodu nadmiernego łyczku, czy inny, młodszy, uprzejmy, pobłażliwy, dworny. Do kuchni była wcale daleka droga, krytą galerią. Zatem z musu, aby nie tracić niepotrzebnie czasu, dzieciaki przebywały ją w kłusie lub galopie. Tylko po obiedzie nie było wskazane hasać po galeriach aż pod budynek kuchenny i wiercić się koło pokoju pana kucharza. Pan kucharz bowiem sypiał po obiedzie. Snu jego strzegły liczne świetliste postacie: torty, kremy, konfitury, jakieś rybki smaczne i kartofle pieczone. Nie tylko świetliste, ale jakżeż wonne, jakżeż delikatne i misterne były dzieła sztuki kucharskiej, związane z osobą kucharza. Ostatecznie jednak nie w tym rzecz była. W najgorszym razie przecież